sobota, 21 listopada 2015
Czas Przerwy
Więc zacznę od pewnej ważnej sprawy. Pisanie, ważna to dla mnie rzecz, powiedziawszy szczerze, jednakże wiąże to z mym przyszłym zawodem. I dodatkowe pisanie muszę odłożyć na bok. Otóż zamierzam zostać twórcą gier komputerowych jak i animacji. Kosztuje mnie to dużo czasu ćwiczeń i planowania. Ze smutkiem oznajmiam, że prace dokonywane na tym blogu zostają zawieszone. Może kiedyś... Zanucę pieśń, a ty ją usłyszysz i podążysz za jej głosem.
wtorek, 18 sierpnia 2015
Rozdział 6/ Szalony Król
Rozdział 6
„Laboratorium”
Weszłam do pokoju bez okien, Yena „znalazła” kolejną istotę do eksperymentów, nie lubiłam tego… Bawiła w alchemika, nie tylko ona się uczyła tworzyć mikstury, na siłę wciągnęła w to i mnie. Jednak co to za zabawa, gdy uczysz się warzyć trucizny wszelakiej maści, a ani jednego leku, który może ci bardziej przydać się w tych niebezpiecznych czasach.
Podeszłam do młodego mężczyzny, mocno ściskając kartkę w ręku. Tuż przed wejściem do laboratorium uważnie przyjrzałam się napisowi na papierze, który dostałam od swojej pani. Zaklęcie miało obezwładnić maga z wrogiego kraju, ale czy był sens dopuszczania się, aż tak wielkiej zbrodni. Magia to dar od Jedynego, Wielkiego Stwórcy naszego świata. I to byłby grzech odbierać mu go, a przynajmniej dla mnie było to złe.
- Nie jesteś Yeną…- wyszeptał więzień. Patrzył wprost na mnie swoimi nienaturalnie świecącymi oczami. W piwnicznych ciemnościach oświetlały, tak bardzo nieprzyjazne mi pomieszczenie.
- Brawo, widzę, że znasz już moją panią. – prychnęłam niezbyt przekonująco, gdyż nie potrafiłam już dalej ciągnąć tego wszystkiego. Miałam ochotę powrócić do rodzinnej wioski, miałam ochotę cofnąć czas...
- Czy zechciałabyś mi poluzować te więzy na nadgarstkach, a ja postaram ci się odwdzięczyć.– świtało, które padało na jego twarz pozwoliło mi dostrzec nikły uśmieszek. Odsunęłam się od niego kilka kroków i mocniej ścisnęłam w pięści papierek z zaklęciem.
- Ja… - przełknęłam ślinę.- Nie mogę…Moja pani nie będzie wtedy zadowolona ze mnie. On uważniej mi się przyjrzał, a potem uśmiechnął szczerze. Niezdarnie zmienił swoją pozycję, po czym ponownie na mnie spojrzał.
- Niewygodnie jest tak siedzieć przez kilka godzin.- oznajmił przy tym ziewając. – A zwłaszcza nie w sposób jest wtedy zasnąć, kiedy wszystko cię uwiera i boli. – Więzień widocznie próbował ze mną nawiązać kontakt, moja pani by tego nie pochwaliła, ale jedynie z kim rozmawiałam to tylko z nią… mogłabym poznać kogoś z zewnątrz i to kogoś ważnego. Smoczy Jeźdźcy, tyle o nich słyszałam. Yena starannie zadbała o to bym nie nawiązała z nikim innym kontaktu... Podeszłam do najbliższego stolika i zapaliłam świecę. Trzymając ją w ręku usiadłam naprzeciwko mężczyzny. Nikły płomień oświetlił jego twarz. Zamarłam na chwilę, gdyż przyjazny uśmiech nie zniknął. Nie dostrzegłam w jego oczach najmniejszej szczypty fałszerstwa z jaką miałam do czynienia w ostatnich latach.
- Jak się nazywasz? – spytałam z niemałym zaciekawieniem, on odchrząknął.
- Chce mi się pić czy mogłabyś podać mi kielich z wodą?- spytał ignorując moje pytanie. Westchnęłam głośno i wstałam, aby po chwili podać więźniowi kielich z czystą zimną wodą, jaką wykorzystywałyśmy za podstawę do każdej trucizny. Ujął go w związane dłonie i ostrożnie, aby nie rozlać napoju upił łyk, aby potem jednym haustem opróżnić naczynie.
- Więc skoro się już napiłeś mógłbyś podać mi swoje imię?
- Weź ten kielich ode mnie. Widać, że śpieszno ci do poznania mej osoby. – Bez najmniejszego zastanowienia wyciągnęłam rękę, aby przyjąć od niego naczynie, lecz ten w ostatnim momencie upuścił kielich i powalił mnie sprawnie na ziemie jednym ruchem nogi.- Yena tym razem się postarała, sznury, które mnie więżą uniemożliwiają mi użycia magii, jednak ty mi pomożesz, wiesz do czego zdolna jest twoja pani. Już na samo wspomnienie jej ogarnia cię strach.– Patrzyłam na niego leżąc na ziemi. Ten człowiek zaskoczył mnie, powalił mnie sprawnie i szybko.
- Skąd niby wiesz, że ci pomogę?! - spytałam podnosząc się i szybko oddalając się na bezpieczną odległość.
- Ja tylko zakładam, ale wiem, że nie jesteś tu bez powodu. Yena cię po coś trzyma, gdybyś była jej niepotrzebna zabiłaby cię. Pewno sprowadza niewinnych do tego laboratorium i coś na nich testuje, a ty musisz na to patrzeć i niekiedy zabijać ich na jej rozkaz. Pomagać jej… jednak nadejdzie ten moment, gdy staniesz się bezużytecznym przedmiotem, a co się z takimi rzeczami robi? Wyrzuca.- Jego słowa zabrzmiały jak groźba. Zawahałam się przez chwile.
- Nic o mnie nie wiesz, ani o Yenie! - krzyknęłam wybiegając z piwnicy. Chciałam, aby to co on mówił było kłamstwem, chciałam aby tak bardzo się mylił.
****
Przepraszam za kolor tekstu, ale po wielu próbach naprawy tej wady, jedynie to udało mi się wykonać. Tekst samoistnie podczas kopiowania zawiera jakiś wadliwy zapis przez co wariuje na blogu.
****
Przepraszam za kolor tekstu, ale po wielu próbach naprawy tej wady, jedynie to udało mi się wykonać. Tekst samoistnie podczas kopiowania zawiera jakiś wadliwy zapis przez co wariuje na blogu.
środa, 27 maja 2015
Rozdział 5/ Szalony król/ Poprawiony
Rozdział
5
Nowa
Siła
-
Nasz drogi przyjaciel Wezen już leci. Księżniczka jak zwykle
ostatnia
stawia się na miejscu. – ryknął czarno-łuski smok. Ostrożnie
złożyłam swoje skrzydła, by zrobić miejsce dla lądującego
Wezena.
-
Po co nas wezwałaś droga siostro? – zapytał się bursztynowy
olbrzym usadawiając się wygodnie na skalnej półce. Jego gadzie
oczy zabłysnęły iskrami ciekawości, a
ton głosu jak zwykle zabrzmiał zbyt oficjalnie i dostojnie. Czarny
smok spojrzał na mnie wyczekująco, czekanie na najmłodszego z nas
już i tak go wystarczająco znużyło.
-
Gdy Widra umarła, nasza więź również zniknęła. Ostatnimi
dniami zaczęłam ją ponownie czuć. -przerwałam
na chwilę-
Wiecie
doskonale co to oznacza.
– Wypuściłam opary dymu ze swych nozdrzy, gdyż już zbyt duża
ilość ciepła w mym ciele zaczęła mi dokuczać. – Myślałam,
że to pomyłka, że to mi się tylko zdaje, ale dziś czuję
ją nad wyraz wyraźnie. Moje
przypuszczenia nie są błędne… Pojawił się nowy wybraniec.
-
Nie mamy czasu zajmować się teraz szukaniem tego nowego
jeźdźca.
Doskonale wiesz co się dzieje z Weletiną. Nie możemy w tej chwili
opuścić naszych panów. – warknął Wezen.
-
Wy
macie swych opiekunów, ale ja nie. To może być dla mnie jedyna
szansa.- podniosłam do góry pysk.
-
Jeżeli Erena nie wyruszy w tej chwili by
odnaleźć nowego wybrańca, może być nie za
ciekawie.
– odezwał się do tej chwili milczący Mard.
Ucieszyłam
się z tego, że przynajmniej on mnie popierał, dla Wezena liczyły
się tylko te jego obowiązki.
W
chwili, gdy jego pan Raven stał się Wielkim Jeźdźcem i objął
piecze nad całym krajem pożarła go jego własna pycha. Nie
okazywał uczuć, prawo i obowiązki stanęły na pierwszym miejscu.
-
NIE!!! – ryknął z taką siłą, ze ziemia lekko zadrżała.
Spuściłam łeb, obydwaj byli ode mnie więksi, obydwaj
silniejsi, cóż u smoków tak było: smoczyca mała i słaba.
Przysunęłam się bliżej do skalnej
ściany. – Nigdzie nie polecisz! – Wezen zaczął zbliżać się
do mnie powoli. Pomimo małej ilości miejsca rozłożyłam skrzydła
i spróbowałam się wzbić w powietrze. W chwili, gdy już mi się
to
udało,
bursztynowy złapał mnie za szyję i przygwoździł do ziemi. Swoimi
kłami przebił delikatne łuski w tym miejscu, czułam ból.
Próbowałam
się jakoś wyrwać. Atakowałam ogonem i starałam się łapami
jakoś go odepchnąć od siebie, ale nadaremno.
~
Puść ~ wyszeptałam w myślach do Wezena. A potem szarpnęłam się
by wzmocnić falę bólu dochodzącą z szyi.
~
Nie
ruszaj się.
~ Usłyszałam głos Marda.
Po chwili poczułam jak bursztynowy mnie puszcza, abym potem mogła
usłyszeć odgłosy walki toczącej się nieopodal mnie. Bez wahania
podniosłam się i z
trudem wzbiłam w powietrze.
Bolało
mnie prawe skrzydło, zbyt mocno, dalsze z niego korzystanie było
niemożliwe. Wylądowałam niezdarnie u podnóża skał omal nie
uderzając w drzewo.
~
Wezen coś zrobił mi ze skrzydłem. ~ Oznajmiłam czarnego smoka.
~
Zmień postać i uciekaj, wytropię cię, moja przyjaciółko. ~
odpowiedział natychmiast.
***
-
Jak to odleciała? – spytałem nie wierząc w słowa mego
przyjaciela. – Jako jej dowódca powinieneś nad nią
zapanować.
Jaki był jej powód „ucieczki”? – oburzony cała sytuacją
zmierzyłem bursztynowego smoka groźnym spojrzeniem.
-
Ona
postanowiła odejść, chciałem ją zatrzymać, ale nie dałem rady.
Mard mi w tym przeszkodził.–
Odpowiedział dość szybko, a głos w pewnym momencie się mu
załamał. Zmarszczyłem
brwi.
-
To
do niej niepodobne...
***
Wtopiony
w tłum przybyłych ludzi do zamku powoli zbliżałem się do Sali
Tronowej. Specjalnie dla tej niezwykłej okazji otworzono bramy
pałacu. Król miał publicznie ogłosić swoje zaręczyny z
przyszłą królową. Powoli przepychałem się przez tłum, aby
znaleźć się jak najbliżej tronu. Bałem się, jeżeli mnie
poznają jestem ukatrupiony. Dowiedzą się, że Raven ma ich stale
pod kontrolą, a być może nawet wszystko się wyda, nasze plany…
Jednak
to mnie on wybrał i to moje zadanie. Musze podołać, muszę tylko
śledzić Yene i władce Weletiny. Bo przyszła królowa to na pewno
ona, morderczyni, ta której nie zapomnę do końca życia.
-
Gdzie się pan pcha!!! – W tej chwili rosła kobieta, „sporych”
rozmiarów pchnęła mnie na tłum. Z niewiarygodnie wielką siłą
wylądowałem na innych…
-
Co pan robi?!- krzyki oburzonego ludu
zaczęły
rozbrzmiewać po całej sali.
-
Ja niechcący… - Chciałem się jakoś wytłumaczyć, ale nie dałem
rady przekrzyczeć zbulwersowanego tłumu. Wszyscy
skupili na mnie swoją uwagę.
-
Winowajcę całej zaistniałej sytuacji proszę sprowadzić do mnie!
– Głos władcy spowodował natychmiastowe uciszenie się
wzburzonego tłumu. Zostałem zaprowadzony przed oblicze króla. Nie
zorientowałem się nawet, a strażnicy stali już przy mnie, mierząc
we mnie swą bronią. – Takich jak ty skracamy o głowę. –
oznajmił władca stojąc obok swej białowłosej ukochanej. Patrzyli
na mnie z pogardą, a ona… Yena, wiedziałem!!! Ta szelma
uśmiechnęła się triumfalnie i uczepiła się ramienia swego
„narzeczonego”. Miałem ochotę uwolnić się za pomocą magii,
jednak nie mogłem sobie na to pozwolić. Yena również była magiem
i mogłoby dojść do niechcianej walki. Nie byłem jeszcze gotowy,
aby się z nią zmierzyć. Czary
obronne, które rzuciła na ten zamek były potężne. Czułem je i
to doskonale.
-
Wiecie co macie zrobić. – powiedział z triumfem król, chyba mnie
nie poznał, chodź
przecież tyle razy widywaliśmy się na różnych bankietach.
-
Skarbie, a mogę go sobie wziąć do laboratorium? – spytała z
nikłym uśmiechem białowłosa
czarownica.
-
Dla ciebie wszystko. – powiedział Warim i porwał ją w swoje
objęcia. Wolałem umrzeć niż trafić do tej wiedźmy. I
w co się wpakowałeś drogi Bernie. Słabo to widzę, abym się
wydostał,
no może, że ta idiotka znowu zostawi mi otwarte okno.
-
No kochaniutki słodkich snów…-Zamroczyło
mnie, po
chwili padłem uderzając głową o kamienną posadzkę...
piątek, 8 maja 2015
Rozdział 4/ Szalony Król
Rozdział
4
Tajemniczy
sojusznik
Otworzyłam drzwi, progu stała kobieta w mniej więcej w moim
wieku. Jej długie białe włosy lśniły w promieniach słońca wpadających do
chatki przez uchylone drzwi. Czerwone oczy lśniły niepohamowanym życiem na tle bladej skóry. Były one podkreślone węglem, w takich ozdobach gustowały przeważnie bogate panny. Wydawała
mi się dziwnie znajoma. Elakonka
uśmiechnęła się serdecznie.
-
Media.- Już wiedziałam kto to jest, moja dawna przyjaciółka powróciła. Była
cała i zdrowa…
Jak dobrze pamiętam tamten dzień. Yena
przekroczyła próg tego domu, ubrana we wspaniałą długą suknie o bogatym kroju.
Wyciągnęła w mą stronę rękę i odparła, że jeżeli z nią pójdę spełnią się me wszystkie marzenia. Lecz teraz, gdy
przychodzi co do czego nie czuje najmniejszej satysfakcji. Bogactwo i przepych szybko
mi się znużyły, przyjaciółka ma się zmieniała. Nie była już pełna miłości i
dobroci, teraz emanowała pychą i złudną dumą, była podstępna jak wąż. Wszędzie
musiała wprowadzać rozpacz i strach. Pragneła bogactwa… chciała być w
niekończącym się centrum uwagi. Miała wielu kochanków, jak i wrogów.
Bez zgody ojca uciekłam z biedy w jakiej
żyłam. Całe te cztery lata poświęciłam na ciężkiej nauce. Nauka pisania,
czytania i innych przedmiotów szybko została zakończona, abym mogła zacząć
opanowywać sztukę walki. Yena, moja pani… strasznie na to naciskała. Od
niedawna zafascynowała się truciznami, we dwie zaczęłyśmy poznawać tajemnice
trujących substancji, ja i zabójcze właściwości danych roślin. Nie widziałam w
tym najmniejszej przyjemności, gdyż to wszystko było przesiąknięte jakimś złem.
Nie widziałam również uciechy na testowaniu nowych trucizn na ludziach.
- Media?
Słuchasz mnie?- głos Yeny, wyrwał mnie zamyślań. Przeprosiłam za nieuwagę i
powróciłam do przerwanej pracy. Starannie dobierałam składniki do kolejnej
trucizny. Musiałam podać dokładnie wyważyć składnik, tak jak chciała moja pani.
Pamiętam jak na pamięć kazała mi się uczyć każdej rośliny i przepisu na
zabójczy napój jaki można z niej przyrządzić.
-Powinnaś
być mi wdzięczna, że cię przygarnęłam i wyciągnęłam z tej nędzy. Teraz byłabyś
matką czwórki bachorów i gotowała obiadki dla męża pijaka.- warknęła- Jak już
mówiłam na wesele muszę mieć białą
suknię. Jak myślisz jaka powinna być?- spytała.
- Jak
najdroższa. – Yena zadowolona z mojej odpowiedzi zamierzała wyjść z
laboratorium.
- Ty wiesz
co mnie zadowala. Wezwij tamtego krawca, ma dużo pracy. – uśmiechnęła się
triumfalnie i wybiegła z pomieszczenia śmiejąc się donośnie. Wzięłam do ręki
jabłko i przekroiłam je. Ziarna owocu wrzuciłam do kociołka.
- Tak wiem.
– szepnęłam i powróciłam przerwanej pracy. Po policzku spłynęła mi jedna mała,
nic nieznacząca łza…
***
Z niechęcią udałem się do Gerwisa, aby
przekazać mu polecenie wydane przez Ravena. Jeźdźca przesiadywał o tej porze na
altanie. Elakon siedział na trawie wpatrując się w mały strumyczek
przepływający nieopodal niego.
- Rusz tą
dupę, masz zadanie do wykonania!- krzyknąłem. Gerwis otworzył oczy, ich
fioletowy kolor mnie lekko zaskoczył. Nigdy jeszcze takich nie miał. Spojrzał
na mnie i uśmiechnął się szyderczo.
- Moc smoka
na mnie działa. – mruknął i wstał z
wygodnej pozycji. Jego białe włosy upięte były w kitkę, a niesforne długie pasma opadały mu na
twarz. Ten koleś miał swój „urok”, szalony, a jednocześnie poważny. – Więc co
to za zadanko tłuścioszku? – spytał z błyskiem w oku.
- Ej wcale
nie jestem gruby! – Udało mu się mnie wyprowadzić z równowagi.
- Kiedy ty
się nauczysz. Jesteś pulpecikiem, słodkim czekoladowym ciasteczkiem. Okrągłym,
pulchnym…- Przerwałem mu jednym sprawnym zaklęciem, trafiłem go prosto w prawe
ramie, na którym zaczęła się malować długa czerwona linia. Gerwis spojrzał na
cios, przeze mnie zadany.
- Zobaczymy
teraz kochasiu, czy wyszedłeś z formy.- oznajmił wyciągając metalowy kij z
specjalnej oprawy znajdującej się na plecach. Po chwili rozłożył go, a my oczom
ukazała się jego słynna włócznia Neridus. Piękna, broń wykuta w starych
kopalniach miasta Tabito. Zamarłem w bezruchu uważnie przyglądając się każdemu
jego ruchu. Nie czekając już na jego reakcję zacząłem strzelać w niego
pociskami, jednak ten je sprawnie omijał. Był zwinny i szybki, to musiałem z
wielką niechęcia mu przyznać. Może by tak podejść do niego z rozumem? Bez
dalszego zastanawiania się wyczarowałem dym dookoła, wszystko się rozmyło. Nie
widział mnie, teraz kolejny czar pozwalający mi dostrzec go w tym dymie. Nigdzie
jednak go nie widziałem.
- Akuku…-
Poczułem jak do mojej szyi przyciskane jest ostrze dobrze znanej mi włóczni.
Cały dym po chwili znikł…
- Pokonałeś
mnie. – odparłem.
- No
widzisz, co za zadanie mi przydzielił nasz drogi Raven? – spytał odstawiając
broń od mej szyi.
- Masz…
***
Czemu Yena kazała mi zająć się tym czarem,
kompletnie mnie wykańczał. Musiałam, go utrzymywać go całe dnie i noce.
Przecież sama posiadała większą moc. No ale przecież, od czego ma mnie… Westchnęłam
i spojrzałam na fiolkę trzymaną w ręku. Miał dodać mi ponoć siły i energii. Nie
zamierzałam tego pić, te dziwne eliksiry były jak trucizna, magiczne wzmacnianie
się, również nie jest najzdrowsze. Powoli wyniszczały organizm właściciela i sprawiały,
że się od nich uzależniał. Wzdrygnęłam się na samą myśl o spożyciu tego
świństwa. Przynajmniej Yenie się powodziło. Miała się połączyć z królem
Weletiny. Jeszcze go nie poznałam, ale wydawał się być człowiekiem o surowym i
egoistycznym podejściu do życia. Chodź to co robił wydawało mi się chore. Pustki
w mieście były olbrzymie, wszyscy siedzieli
zamknięci w swych domach. Jego syn uciekł,
córka i żona próbowały obalić jego władzę, dlatego połowa szlachty
umarła- została otruta, tylko król przeżył. Weszłam do swojej komnaty,
nareszcie sama… bez natrętnych nauczycieli, służby. Bez Yeny.
***
Spojrzałem
jego gadzie ślepia. Tak, nie był zbyt zadowolony z mojej wypowiedzi.
-
Przepraszam. Masz całkowitą rację przyjacielu, nie powinienem wspominać tamtych
czasów. To co się stało już się nieodstanie. – Opary dymu wydobyły się z
nozdrzy bestii. Smok podniósł łeb, a bursztynowe łuski zalśniły w promieniach
słońca. Byłem z niego dumny, wyrósł na wspaniałego gada, potężnego jak i
mądrego. Nigdy nie potrafiłem tak jak on opanować swoich emocji, ja buchałem
ogniem, gdy byłem zgniewany, a on tylko patrzył swoimi ślepiami przenikliwie i
nic nie mówił.
- Ravenie,
twoja siostra zamierza cię odwiedzić. Jeżeli się zgodzisz. – powiedział smok.
- Nie mam
czasu na gości, szykuje się wojna, musze przygotować nasz kraj do sprawnej
obrony. – mruknąłem.
- Sam
przyznasz, przyda ci się trochę odpoczynku…
- No, nie
wiem. – Bestia wypuściła na mnie kłęby dymu, zatkałem nos.
- Oddech to
ty masz. – oznajmiłem marszcząc brwi i odsunąłem się od zwierzęcia.
- Uważaj
maluszku, bo takich jak ty zjadam na deser. – zażartował i wyleciał z wielkiej
komnaty. Usłyszałem pukanie do drzwi, poszedłem otworzyć. Był to Gerwis…
- Jest tu gdzieś
mój czarny smok? – spytał próbując wepchnąć się do środka.
- Nie. – warknąłem
i starałem się go powstrzymać od wstąpienia do moich włości, wiedziałem, że jak
mu się to uda będę miał przechlapane… pacnąłem go pięścią w ten biały łeb.
niedziela, 22 marca 2015
Rozdział 3
Dalsze rządy Warima
Weletina, westchnąłem z zadowolenia.
Kolejna ładna sumka pieniędzy wpadła do mojego skarbca. Mnie to radowało, a
moich poddanych powinno satysfakcjonować. Przecież działają na rzecz państwa.
Podwojenie podatków to nie taki zły pomysł, gdybym wpadł na to wcześniej… No,
ale wcześniej nie byłem sobą. Złośliwy uśmieszek przyozdobił mą twarz na samą
myśl od wyswobodzenia się od tej starej wiedźmy... Handel ludźmi to też dobry
pomysł, w końcu szykuje kraj na małe zmiany. Szczególnie dotyczące wiary… Nie
mogę się zgodzić na jedno małżeństwo, wiele to już co innego. Większe prawa dla mężczyzn, a dla kobiet mniejsze, zależy jeszcze jakich.
Szkolone wojskao niewolników? Brzmi nieźle od
dziecka im się wpoi wierność panom i będzie to dobrze funkcjonowało, inne kraje
posiadają swoje niewolnicze armie, czy musze być gorszy? I na pewno będzie
lepsza niż ta stara. Mniej kosztowna. Jeszcze została mi jedna sprawa do
przewertowania. A konkretnie ostatni świadek całego zajścia w Sali. Ostatni
szlachcic, na jego miejsce mianuje się jakiś chłopów, a oni będą na tyle głupi,
aby bronić mej osoby. Może płatny
zabójca?
- Pnie
Gildia Czarnej Lilii przyjęła pańskie warunki.- No tak pamiętam: legalna
kradzież, ale dla mnie pięćdziesiąt procent zysku. Dozwolone eksperymentowanie
na ludziach, także należy do dozwolonych. Świat staje się piękny…
- Dobrze.
Przyprowadź mego najstarszego syna!- ryknąłem zbulwersowany. Kopnąłem jednego
ze sług w pobliżu mnie. – Ciekawe ile mi zajmie mianowanie cię na niewolnika? –
wysyczałem kucając przy nim. Wystraszony zaczął błagać mnie o łaskę. Dobrze
będę litościwy.
- Panowie
zróbcie z niego robaczka. – mruknąłem do jednego ze strażników. Obydwaj
spojrzeli na siebie z drwiącymi uśmieszkami. I wyprowadzili byłego pomywacza z
Sali Tronowej.
Z
niecierpliwością czekałem na przybycie mego najstarszego syna. Chłopcem już nie
był, mogłem go potraktować już jak mężczyznę! Po chwili wielkie podwójne drzwi
się otworzyły i stanęła w nich oczekiwana przeze mnie osoba. Młodzieniec
przypominał mi bardziej moją byłą żonę, wielkie piwne oczy i lśniące brązowe
włosy uplecione w długi warkocz. Wyglądał jak wojownik ze wschodu… Nie
dostrzegałem jednak w jego oczach błysku, którego tak nadaremnie przez kilka
lat próbowałem w nim obudzić. Chłopak zawsze patrzył pogodnie na
świat. Gówniany wrażliwiec!
- Ojcze jak
mogłeś ?! Kochała cię !!! – wykrzyczał zbliżając się do mnie. Jego wzrok
przepełniony był rozpaczą.
~ Teraz
zaproponuj mu to, a jeśli się nie zgodzi… pozwól mu cierpieć! ~ Głos
białowłosej rozbrzmiał w mojej głowie.
- Jesteś
silny i młody, przydałby…
- Nie. –
Spojrzałem na niego ze złośliwym uśmieszkiem. Pierwszy raz mi odmówił. –
Dlaczego to zrobiłeś?- wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Ich łby
zawisły na palach! Twój także znajdzie tam miejsce jeśli się przede mną nie
ukorzysz.- prychnąłem i usiadłem na drewnianym tronie.
- Gdzie jest
Rel? – Sięgnąłem bez słowa worek leżący nieopodal i rzuciłem mu go pod nogi.
Syn spojrzał n a mnie i schylił się po niego. Gdy drżącymi rękoma otwierał go
zamarł trzymając w dłoni pukiel włosów. Wyciągnął całość…
- To było
jeszcze dziecko. – wskazał na głowę pięcioletniego chłopca, malował się na niej
strach. Odłożył szczątki zwłok na ziemię. Zmierzył mnie nienawistnym
spojrzeniem… Tak, nie myślałem, że doczekam się tej pięknej chwili. – Co się z
tobą stało?
-
Przejrzałem na oczy. Słaby i dobry król umarł. Nie mogłem dalej tak żyć, czas
zmienić soje życie. Czas się rozwijać. Miłość i braterstwo… durne słowa słabego
Boga! Mararg daje mi siłę. Czas przyjąć
nowe bóstwo. Czas się zmienić. – po tych słowach wstałem i wyszedłem do swych
prywatnych komnat.
***
-Panie, to
znaczy… Ravenie król będzie się żenił. Nasza białowłosa "przyjaciółka" zaczeła działać – oznajmiłem. – Król ściął głowę swojemu najmłodszemu
synowi, zaś starszy uciekł i ponoć zmierza do nas. – kontynuowałem.
- Dobrze
kombinuje, jego zmiany przychodzą zbyt szybko. Zaufanie i wierność
zamienia na strach i grozę. Wieśniacy boją się zbuntować. Lada moment może nas
zaatakować. – powiedział bez skazy wrogości na twarzy, a potem zamilkł by
poddać się rozważaniom. – Jak książę Weletiny przybędzie, a na pewno tak się
stanie musimy z nim odbyć poważną rozmowę. Wyślij Gerwisa po tego chłopaka,
przyda nam się żywy. Przysięgałem ochronę rodziny królewskiej, każdego
sprzymierzonego mi kraju. Ruszaj przyjacielu!- wydał mi prosty i jasny rozkaz.
Muszę jakoś wtopić się w towarzystwo mego wroga, aby na bieżąco wiedzieć co się
dzieje i jakie plany ma wobec nas Warim.
Ale wpierw musiałem się przygotować. Udałem
się do swojej komnaty. Gdy stanąłem w progu mym oczom ukazało się niebieskie
światło. Co oznaczało, że mój kostur zyskał nowe zdolności. Pracowałem nad nim
całą noc z powodzeniem. Spojrzałem na kominek. Wisiał nad nim wielki obraz
Zarijii, wielkiej wysłanniczki Boga. Hymm… to ona rozgłosiła nową wiarę… Sługa
Jedynego. Nie wierzyłem za bardzo w te słowa. Istniał dla mnie ktoś tam, ale
raczej nie ingerował w moje życie. Westchnąłem, nawet nie wiem co robi tu ten
obraz, ale niech już zostanie. powiadali, że zostałem widzącym, bo Pan tak chciał, ale... przecież nie ma to żadnych dowodów.
sobota, 14 marca 2015
Rozdział 2 Narada / Szalony król
Nowa czarna zbroja nie należała do
najwygodniejszych, a szczególnie gdy musiałem w
niej paradować od rana do nocy. Poprawiłem skórzane rękawice na dłoniach
i bez wahania wyszedłem z mojej komnaty.
-Już
czekają Panie w Sali Narad. Jeździec Czarnego Smoka, także przybył. – zmierzyłem Berna lodowatym spojrzeniem,
ile razy mu mówiłem, by nie zwracał się do mnie tak formułkowo. „Panie”
ciągle gdzie się nie udałem dobiegało do mnie te słowo. Westchnąłem łapiąc się
za głowę. Jak zwykle wyglądał estetycznie, ale jego niegdyś wysportowana
sylwetka zaczęła powoli zanikać.
-
A biała smoczyca? – zapytałem się, jako jedna z najważniejszych postaci w
naszym państwie musiała się stawić. Zastępowała swoją zmarłą panią.
Przynajmniej dzięki jej chęciom do pomocy nie musieliśmy zaprzątać sobie głowy
szukaniem nowego jeźdźca. Doskonale zastępowała Widrę, zamordowaną
przyjaciółkę… Po jej stracie ciężko było żyć, a żądza zemsty na morderczyni
kusiła do działania.
-
Tak jest, Panie. Biała już dawno przybyła. – odpowiedział ku mojej uciesze.
Razem ruszyliśmy do sali. Przeszliśmy przez korytarz docierając do wielkich
łukowatych drzwi. Były otwarte, miejsce do narad było olbrzymie, jego ściany
były z ciemnego kamienia. Po środku stał wielki stół z szesnastoma krzesłami,
które posiadały kunsztowne zdobienia. W sali były olbrzymie okna, nie miały one
szyb, w zimne dni były zasłaniane przygotowanymi do tego specjalnymi drogimi
materiałami. Dzięki nim bez obaw do pomieszczenia mógł wlecieć smok. Biała leżała
na podłodze przy jednym z nich patrząc ze smutkiem w dal. Dwunastka dowódców,
Wielki Mistrz i jeździec już zajeli swoje miejsca. Usiadłem obok Gerwisa, jeźdźca czarnego
smoka. Elakon posłał mi swój znany uśmiech zbyt wielkiej pewności siebie.
Wkurzający i denerwujący, duży dzieciak miał zaraz dodać komentarz, ale mój
dawny mistrz Fenos spojrzał na niego. Gerwis trzymał dystans, miał szacunek do
niego, ale czasami musiał się podroczyć i nawet z nim. Zawsze kojarzył mi się z
niedorozwiniętym umysłowo Elakonem.
-
Wezwałem was, bo sytuacja jest dość krytyczna. Mój wierny poddany poinformował
mnie, że plotki się potwierdziły. Zebrał kilka dowodów, które znajdują się w
naszych laboratoriach sprawdzanych przez najlepszych alchemików i trucicieli. Z
tego co wiem podano truciznę: rzadką i trudną do wykonania. Bern dowiedział się
także, że szlachta została otruta i teraz walczy z chorobą. Król także się otruł, ale jego trucizna ma tylko go przygwoździć do
łóżka na jakiś czas. Szlachta umrze, władca wstanie i będzie „niewinny” w
oczach poddanych. – skończyłem, chciałem bowiem odpowiedzieć na kilka pytań zebranych.
-
Po co otruł tą całą szlachtę? – zapytał się jeden z dowódców.
-
To proste. Chciał osłabić państwo pozbywając się najsilniejszych, aby mógł
wprowadzić malutkie zmiany. – mruknął Gerwis rozbawiony dość głupim pytaniem.
-
Przecież król Weletiny był dobrym władcą, sprawiedliwym…
-
Tak, ale ktoś jeszcze musi za tym stać.
-
Król oszalał!
-
Jak myślicie do czego się jeszcze posunie?! – Zebrani na Sali zaczeli się
przekrzykiwać.
-
Cisza! – krzyknął Fenos, na słowa Wielkiego Mistrza rada ucichła i ponownie
zapanowało milczenie. – Kontynuuj Ravenie. – Spojrzałem na niego z wdzięcznością.
-
Jak wicie królowa nie żyje, córka władcy
została przez niego zgwałcona, a potem odbyła okrutne tortury. Chciałbym,
abyście uważnie teraz słuchali. Ktoś jeszcze stoi za tymi czynami, sam król
Weletiny spiskuje z KIMŚ. Przypuszczam, że niedługo pojawi się nowa królowa,
dobrze nam znana, ale to nie jest istotne. Ze zmianami przyjdzie wojna.
Przymierze zostanie zerwane, doskonale znacie słowa Mówiącej, przemawiała za pośrednictwem Boga. „Zmiany nadejdą szybko,
Pani ziem północnych wkroczy na ziemie Smoczych, wynik będzie nieznany, siły
nierówne. Tylko od najważniejszych zależy jak potoczy się los. Na którą stronę
przechyli się szala zwycięstwa. „ Moim zdaniem nie ma czasu na
zastanawianie się liczy się każda minuta. Zacznijcie przygotowywać się do wojny,
zwiększyć podatki na wojsko, zacząć rekrutować ludzi, informować sojuszników o
przygotowaniach, przygotować forty i zamki do obrony, ma się w nich znajdować
żywność dzięki, której przetrwacie kilka miesięcy… Już dziś sięgnę do skarbca i
sypnę złotem, ale wy też macie powierzyć kilka monet. Panowie, szykuje się
wojna i to nie byle jaka. Od niej zależy czy nasze państwo będzie istnieć,
nieposłuszni rozkazom zostaną powieszeni. – uśmiechnąłem się upiornie, tak jak
zwykle miałem w zwyczaju, gdy chciałem oznajmić, że każde me słowo zostanie
spełnione.
-
Słyszeliście słodziaki czas skończyć z lenistwem, szykuje się wojna i to nie
byle jaka. Warim, król Weletiny jest dobry w wojskowych sprawach. Mamy godnego
przeciwnika. – krzyknął ze złośliwym uśmieszkiem Gerwis, po czym wstał i uderzył
pięścią o stół. – Ostrzcie miecze, czyście zbroje czeka przed nami praca, panienki! –
ponownie się wydarł, na co zebrani okrzyknęli radośnie i zaczeli śpiewać znaną
wojenną pieśń. Męskie głosy zalały salę odbijając się echem. Spojrzałem na
Gerwisa, a on na mnie i się do siebie uśmiechnęliśmy, on to potrafił zagrzać
ludzi do walki. Wyszedłem z sali…
*
Gdy narada dobiegła końca wybiegłem z sali
i pognałem do Ravena, dopadłem go w połowie korytarza.
-
Co zamierzasz uczynić z Yeną, nie powiedziałeś im kto jest kochanką władcy.
-
Zajmę się nią gdy nadejdzie czas. – spojrzał na mnie, a w jego oczy ponownie
zaczęły stawać się czarne. Wzdrygnąłem się, nigdy nie lubiłem tych magicznych
ślepi. Odkąd został Jeźdźcem często korzystał z darów. Czasami nawet pojawiały
się dwa kły jak u smoków, no oczywiście nie były tak wielkie. Tak jak skóra:
zmieniała się w łuski. Na przykład, gdy ogarniał go gniew lewa ręka pokrywała
się czarną gadzią skórą, a on cały bladł, był jak trup z tymi czarnymi oczami
wydawał się naprawdę mroczny. Wiele razy zadawałem mu pytanie po co to robi, a
on tylko się uśmiechał i nic nie odpowiadał. Momentami ten Elakon nawet dla
mnie był za zbyt tajemniczy.
Skoro nie miałem nic do roboty może udam
się do sali ćwiczeń, złapałem się za fałdy na brzuchu. TAK, ZDECYDOWANIE!
Rozdział 1 Spisek/ Szalony Król
Czerwone wino skapywało ze stołu na leżącą młodą kobietę.
Podszedłem do niej, już z daleka dostrzegłem zmasakrowaną twarz. Jej gałki
oczne brutalnie wydłubane leżały obok trupa. Usta były ułożone na kształt
upiornego uśmiechu. Na jej twarzy nie było śladu po delikatnej, jasnej cerze,
wszystko pokrywała krew. Jej prawy polik całkowicie był obdarty ze skóry.
Władca rzeczywiście oszalał: wpierw zabił królową, a potem na oczach wszystkich
zgwałcił brutalnie córkę. Ale to nie koniec jego okrucieństwa, potem dziewczyna
przeszła nie do wytrzymania tortury, zadawane najgorszym zbrodniarzom, a w czym
zawiniła siedemnastoletnia panienka? W niczym. Król chciał przez to pokazać, że
nikt nie jest w stanie zagrodzić mu drogi. Wyrwane paznokcie trupa walały się
po ziemi. Powykręcane palce we wszystkie strony niegdyś u pięknej kobiecej
dłoni, budziły teraz odrazę i wstręt. Piękna kobieta stała się koszmarem, a jej
widok u niejednego śniłby się po nocach przez kilka długich lat. Rozejrzałem
się dookoła: poza zwłokami księżniczki nic niezwykłego nie przykuło mojej
uwagi. Jeszcze zostało mi do sprawdzenia wino w kielichu,pozostawione nieopodal. Trucizna... mogłaby się tam znajdować. Pozycja króla i nagła chęć jej ratunku wszystko by wyjaśniały. Podszedłem do niego i
dotknąłem go. Zalała mnie fala zimna i ogarnęła mnie wielka słabość. Zamknąłem
oczy i poddałem się rozmyślaniom, a trochę potrwa zanim odtworzę historie
przedmiotu. Otóż z jako nielicznych Jedyny obdarował mnie niezwykłym darem
przewidywania przeszłości i odnajdywania przeszłości w różnych przedmiotach.
Wpadnięcie w trans odtwarzania obrazu pochłaniało trochę czasu jak i dużej
ilości energii, przez co musiałem uważać by przypadkiem bez potrzeby nie użyć
daru. Na szczęście poziom nowicjusza dawno miałem za sobą.
Byłem w ciemnym pomieszczeniu. Moją uwagę
przykuł malutki stolik, a w na jego środku stał dużych rozmiarów kocioł z
jakimś czerwonym płynem. Nagle podeszły do niego dwie zakapturzone postacie.
Jedna z nich miała potężną sylwetkę, a druga przeciwną do tej pierwszej.
-
Szlachta buntuje się przeciwko mnie. – głos zdenerwowanego króla rozniósł się
po komnacie.
-
Już niedługo przestanie – delikatny i melodyjny ton wydobył się od kruchszej
postaci. Po chwili kobieta wyjęła zza połów płaszcza malutkie dwie fiolki:
jedna miała metaliczny kolor płynu zawarty w środku, a druga
zielonkawo-czerwony. – Już tłumaczę: tak ja chciałeś panie otrzymałam truciznę
bardzo rzadką, masz obowiązek tylko otruć wino. Podczas biesiady ty też musisz
wypić truciznę, ale pamiętaj oni wrócą do domów i następnego dnia się
rozchorują. Wysoka gorączka zapanuje nad ich ciałami, a trucizna powoli dopłynie
do serca i zabije każdego z nich. Będą padać jak muchy! Ty zaraz po przyjściu
do swojej komnaty wypijesz odtrutkę, a za trzy dni poczujesz się jak nowo
narodzony po ciężkiej chorobie. Nic nie tracisz… - wyjaśniła pośpiesznie
nieznajoma. Trucicielka wlała do kociołka całą zawartość fiolki z metalicznym
kolorem płynu, a potem upuściła ją na ziemie, na co delikatne szkło pękło i rozsypało się we wszystkie strony. Królowi zaś dała drugą.
-
Na pewno mogę ci ufać?
-
Panie jeżeli masz wątpliwości zostań u mnie na noc, a osądzisz czy możesz mi…-
nie dokończyła, gdyż król przybliżył się do niej i złożył namiętny pocałunek.
Kaptur zsunął się z jej głowy ukazując długie białe włosy.
Przerwałem połączenie, nie miałem
ochoty oglądać tego zdarzenia, ale wiedziałem jedno ona powróciła. Mieliśmy
poważne kłopoty. Wyjąłem małą fiolkę i przelałem do niej pozostałości z
przewróconego kielicha. Po skończonej robocie zostawiłem wszystko w nie naruszonym stanie. Po chwili usłyszałem
kroki za wielkimi drzwiami. Nie zamierzałem się narażać i pospiesznie się
teleportowałem. Gdy już dotarłem na miejsce uklęknąłem przed obliczem Jeźdźca
Bursztynowego Smoka.
- I jak
było? Dowiedziałeś się czegoś ciekawego?- jego ciepły głos rozszedł się po
wielkiej sali.
- Tak Panie…
to znaczy Ravenie. Wybacz, ale nie jestem przyzwyczajony do pomijania formułki…
- Ja się
pytam tylko jak było, a ty mi tu o zasadach przestrzeganych przez doradców.-
powiedział rozbawionym głosem. Wstałem i skierowałem na niego wzrok: jak zwykle
czarne włosy opadały mu na ramiona, zaś
długa grzywka prawie zasłaniała mu całą prawą część twarzy. Ubrany w czarną
zbroję z przymocowaną na boku ciemną płachtą, wyglądał srogo i dostojnie. Z
zazdrością spoglądałem na wysportowane ciało wojownika, porównując siebie: maga
i widzącego- nie czułem się z tym najlepiej. Powinienem wziąć się za
siebie, gdzieniegdzie zaczął pojawiać się tłuszczyk…
-Dowiedziałem
się wielu rzeczy. – Z każdym słowem, które padło z moich ust twarz Ravena
przybierała poważniejszy wyraz. Gdy powiedziałem, że białowłosa jest zamieszana
w całą tą sprawę i być może będzie kochanką króla, mój przyjaciel spowił się w
mroku. Jego oczy z niebieskiego koloru przybrały czarny, powoli stawały się upiorne.
Wiedziałem, że walczy z przeszłością… Wielkim bólem, który zaczął go niszczyć
od środka po utracie przyjaciół i kogoś więcej. Ja też ucierpiałem na
działaniach białowłosej, nie tylko Raven stracił bliskich, ja także…
- Zbierz
Dwunastu i wielkiego Mistrza oraz tego hultaja Gerwisa. Podejrzewam, że szykuje się poważna wojna.
Nowa królowa może okazać się dla nas poważnym zagrożeniem, tak jak król Weletiny.-
oznajmił mnie z miną, która zawsze mu towarzyszyła, gdy się nie uśmiechał, ani
gniewał:
„tajemnicza powaga”. Odwróciłem się do niego plecami i ruszyłem w stronę wyjścia.
„tajemnicza powaga”. Odwróciłem się do niego plecami i ruszyłem w stronę wyjścia.
- Bern!
Uważaj na siebie. Nie chce stracić kolejnego przyjaciela. – Oczywiście Ravenie
nie zamierzam udawać się na tamten świat. Spojrzałem na niego ostatni raz
posyłając mu uśmiech, A teraz czas na ćwiczenia, muszę schudnąć! Tak, ja i mój
zapał, który skończy się za jakieś dwa dni…
Bez serca?
Krwawe łzy
spływały obficie po białym policzku. Twarz ubrudzona czerwoną cieczą posiadała wyraźne rysy, zaś
wychudłe policzki nadawały jej trupi wygląd. Drobne pobladłe usta otwierały się
i zamykały, wydobywając raz po raz
wysokie dźwięki, nawet jej ton głosu brzmiał jak głos ducha... Jedynym, co
wydawało się żywe, były oczy. Wielkie zielone oczy… Długie
i grube włosy spływały kaskadą na kościste ciało. Miały one kolor
najczystszej czerni, prawdziwej CZERNI. Biała i obcisła suknia na cienkich
ramiączkach niedokładnie zakrywała kostki należące do ciała dziewczyny, wyglądało
jak szkielet bez kobiecych krągłości. Mogłaby ona uchodzić za najpiękniejszą, gdyby
nie jej obecny wygląd…
Chór kobiecych głosów przerwał na
chwilę śpiewanie, po czym znowu zaczął skrzeczeć. Zerwałem się z tronu i rozejrzałem
dookoła. Zimne kolory pałacu, kamienne podłogi i wielkie wąskie okna, wywoływały
uśmiech na mojej twarzy.
- Dość tego
marnowania mego czasu! - wrzasnąłem, wywołując strach wśród ludzi zebranych w
sali.-Straże, wyrzucić ich! - Twarz dyrygent chóru była naznaczona trwogą.
Dziewczęta szybko zeszły z podwyższenia i zmusiły swojego nauczyciela do
opuszczenia zamku. Po krótkiej chwili wielkie wrota zatrzasnęły się i zostałem
tylko ja i mój doradca. Opadłem na tron.
- Panie? Czy
mam przygotować nowych niewolników, do… - machnąłem przyzwalająco ręką. Doskonale
wiedział ,czego chcę- krwi i krzyków torturowanych.
***
Zszedłem po kamiennych schodach do
podziemnych pomieszczeń zamku. Cuchnęło tu zgniłą krwią i ludzkim potem. Przede
mną stała garstka niewolników. Podwinąłem rękawy i zacząłem się przyglądać czemuś ,co kiedyś było ludźmi. Gdy
podchodziłem kolejno do każdego z niewolników, bacznie badając ich twarze, mogłem
powiedzieć tylko jedno- nadają się do…
„niczego”. Odpychające , poranione twarze kobiet i mężczyzn przyprawiały mnie o
mdłości.
- Panie. - dał się słyszeć cichy szept kobiecego głosu.
Na końcu szeregu niewolników stała młoda kobieta, wyglądała na zaledwie
dwadzieścia lat. Miała jasną cerę i wydatne kości policzkowe oraz pełne, różane
usta. Szare oczy świeciły się niewinnie w jej młodej twarzy. Jasne, prawie
białe włosy kręciły się we wszystkie strony. - Uwolnij ich, zaś ze mną zrób, co chcesz.- powiedziała
tym razem głośno i donośnie. Podszedłem do niej.
- Uwolnić
ich! - warknąłem ze złośliwym grymasem na
twarzy. Ona zaś spojrzała na mnie niewinnie i posłała mi uśmiech. - Dobrze,
skoro jesteś taka łaskawa, będę wspaniałomyślny i oszczędzę ciebie, a ich… - pokazałem na niewolników. - Zabiję! -
Warknąłem i zaskoczoną dziewczynę złapałem za ramię. Próbowała mi się wyrwać,
krzycząc, bym ich puścił, a ją pozbawił
życia… Byłem nieugięty, wyrwałem ją siłą z podziemi i popchnąłem w kierunku strażnika,
stojącego tuż u wejścia.
-
Przygotujcie ją do rozmowy ze mną. Niech jakoś wygląda… - wskazałem na jej łachmany. - I przyprowadźcie
ją do moich komnat.- wysyczałem,
a obrzydliwy uśmiech pojawił się na mojej
twarzy.
***
Upiłem łyk z srebrnego kielicha i
postawiłem go na stoliku. Dziewczyna siedziała prze de mną i wpatrywała się w krajobraz za oknem. Co było takiego
wspaniałego w lasach? To przecież niebezpieczne tereny dla takich jak ona… - Jak cię zwą? - zadałem w końcu pytanie. Ona
milczała, poczekałem trochę i ponowiłem pytanie ,tym razem z irytacją w głosie,
nie należałem do ludzi cierpliwych. Dziewczyna zwróciła swój wzrok na mnie i
posłała mi promienny uśmiech.
- A ciebie?
– zapytała, a uśmiech nadal nie znikał jej z twarzy. Co ją tak bawiło? I co to
za gra!?
- Jak się
nazywasz! - warknąłem. Ręce zacisnąłem w pięści.
- Zwą mnie
wiatrem, bo jestem tak samo tajemnicza jak on. Nikt nie potrafi powiedzieć, skąd
pochodzi i dokąd zmierza. - roześmiała się. Ja zaś natychmiast podszedłem do
niej i złapałem za szyję, zmuszając ją do wstania. Mój uścisk wzmocniłem do
tego stopnia, że prawie zaczęła się dusić.
- Gadaj! Jak
cię zwą! - krzyknąłem ze złością. Ona zaś patrzyła się na mnie wystraszonymi oczami
i próbowała coś powiedzieć, ale usłyszałem tylko charkot. Puściłem ją, ona zaś opadła
na kolana i przez chwilę łapała powietrze.
- Esalia, a
ciebie, Panie? - zapytała się i powoli zaczęła się podnosić. Spokój w jej
głosie złagodził mój temperament. Czułem, jak cały gniew się ulatnia. Ona miała
coś w sobie, coś dziwnego. Wydawała się moim przeciwieństwem.
- Nie mam
imienia. - mruknąłem. - Moi rodzice zmarli tuż przed nadaniem mi imienia, a jak
wiesz, zgodnie z obyczajem nadaje się je siedmiolatkom.- dokończyłem. Co ja
robię!? Przecież właśnie się otworzyłeś!
Opowiedziałeś jej o sobie. Usiadłem naprzeciwko niej i upiłem spory łyk wina z
kielicha.
- Pozwól,
Panie, że nadam ci imię. - powiedziała, a ja tylko skinąłem ręką na znak, że
się zgadzam. Przeszyła mnie wzrokiem,
miałem wrażenie, że widzi teraz moje wnętrze.- Ozyliss, to imię do ciebie
pasuje. Jest tak samo skryte jak ty…
***
Upłynęło wiele dni, a Esalia coraz
bardziej otwierała mnie na świat. Coraz bardziej mnie zmieniała. Czułem się
inaczej, zło i gniew zniknęły, a na ich miejscu pojawiły się spokój i
zrozumienie. Czułem, że świat dokoła mnie nie jest niebezpieczny i
brzydki. Nauczyła mnie patrzeć na niego
inaczej. Dostrzegałem to ,czego nigdy w życiu nie widziałem, piękno… Moje mury
budowane przez nienawiść i złość nagle runęły… Moje dawne przekonania, że
dyscyplina i surowość dla moich poddanych są najlepszą rzeczą ,jaka mogła ich
spotkać, że poprzez ich strach wybuduję najsilniejsze państwo z państw.
To wszystko zniknęło…
Chyba w każdej baśni, jaką znam ,nastają czasy zła. Przechadzałem
się po ogrodzie z Esalią. Często
nazywała mnie swoim przyjacielem lub uczniem. Byłem ciekawy, jak postrzega
świat, chciałem być taki, jak ona. Spędzałem z nią wiele czasu i dużo mnie
nauczyła. Chciałem, aby tak było zawsze, a ona wtedy mówiła: „Nic nie trwa
wiecznie, po jakimś czasie pojawiają się trudności i nie zawsze dajemy sobie z
nimi radę. To powoduje zburzenie naszego wcześniejszego świata…”. Nie
rozumiałem tych słów.
Pewnego dnia, podczas jednego ze spacerów, Esalia zapytała mnie
,co myślę o Elakonach.
- Elakony?
Co o nich sądzę…- głośno się zastanowiłem.- Nie wiem, ale nie jestem za tym,
aby były wolne i miały jakiekolwiek prawa. Są zdrajcami!- wykrzyczałem ostatnie
słowa. Nie! Nie chcę, aby te szumowiny znajdowały się w moim kraju, nawet jako
niewolnicy! Przyrzekłem zabić każdego Elakona, który zjawi się na mojej ziemi!
To przez nich byłem sierotą!
- Jakimi
zdrajcami? Co ci zrobiły? - Zapytała się cichutko Esalia, jej twarz pobladła, a
oczy się powiększyły do granic możliwości. Stanęliśmy przy wielkim drzewie,
przez chwilę milczałem, ale potem rzekłem:
- Zabili mi
rodziców, ale nie zamierzam się cofać do tamtych czasów…
Noc, czarna noc. Wszystko było tak
wyraźne!
Drzwi do komnaty
moich rodziców. Otworzyłem je, przy oknie stała czarna postać. Zwróciła na mnie
uwagę , a potem zniknęła w poruszających się od wiatru zasłonach.
Do dziś nie wyjaśniono, kto to był, ale zostały ślady. Elakoński miecz, broń ,którą
tylko oni potrafili władać. Podszedłem do łoża moich rodziców. Wszystko było
tak jak zawsze, ale zakrwawiona pościel i lepkie od czerwonej cieczy włosy
matki świadczyły o tym, że się coś stało.
Jako małe dziecko nie zdawałem sobie sprawy .co się zdarzyło. Dopiero,
gdy złapałem w rączki twarz matki zmasakrowaną od wielu ciosów nożem, podniosłem
wielki krzyk…
- Jestem
Elakonką, zabijesz mnie? - powiedziała spokojnie. Przez chwilę nie zdawałem sobie sprawy, co do mnie
mówi. Nie docierały do mnie jej słowa.
Nic nie rozumiałem, po co w ogóle mówiła takie brednie.
- To ma być
żart? – zapytałem się z niedowierzeniem. Ona spojrzała na mnie i spróbowała się
uśmiechnąć. Nie, powiedz że to żart, że kłamałaś! Bałem się prawdy, ale ona zawsze wyjdzie na
jaw.
-Czy chociaż
raz zażartowałam?- zapytała . Próbowałem sobie przypomnieć, czy chociaż raz …
Nie mogłem, ona nie … Ona nie kłamie. Jest Elakonką, a to oznacza, że pochodzi
z tej rasy! Nie wybaczę!
- Straże,
zabrać ją do sali tortur!- krzyknąłem. Oni
spojrzeli na mnie ze strachem. Podeszli i zabrali „ją”. Esalia popatrzyła
się na mnie ze łzami w oczach. Płakała! I dobrze, sprawię, że nigdy już się nawet nie waży
wspomnieć o tym, kim jest. Zostanie wywieziona do obozu dla niewolników, zbyt
często byłem łaskawy. Czas na powrót prawdziwego mnie! Mój śmiech niósł się po
ogrodzie…
***
Patrzyłem na jej wielkiego rozcięte
i siniec pod okiem. Moi ludzie ,jak zauważyłem z zadowoleniem, zajęli się nią.
Siedziała teraz skulona przy ścianie. Podszedłem do niej podałem jej kielich z
wodą. Nie przyjęła go.
- Weź.
Musisz coś pić.- wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Ona tylko na mnie spojrzała
i ponownie utkwiła wzrok w swoje stopy. To ja ci daje pić, a ty tak! Uderzyłem
ją kielichem w twarz, krzyknęła, a potem błyskawicznie schowała głowę między
nogi. Pod wpływem kolejnego impulsu złości wymierzyłem cios w plecy. Tym razem
nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Ostra krawędź kielicha przecięła materiał
jej sukni i pozostawił po sobie czerwoną, głęboką szramę. Natychmiast zerwałem
się na nogi i odszedłem od niej. Kielich nagle wyślizgnął mi się z ręki. Czułem
się rozerwany. Jedna moja część chciała ,bym jej pomógł a druga, bym ją
torturował, abym się zemścił za to co zrobiły mi te istoty . Wybrałem tą drugą zachciankę.
Przelałem już wiele krwi, ale ta miała być najpożywniejsza… Chciałem mordu!
Chciałem krzyku niewinnych, cierpiących! Pragnąłem elakońskiej krwi!
Podszedłem do ściany z hakami ,na
których wisiały przeróżne narzędzia tortur. Sięgnąłem po bicz z żelazną kulką
na samym końcu. Zbliżyłem się do mojej ofiary i zamachnąłem się…
-
Nigdy nie popełnię błędu. Zapamiętaj. Ja jestem władcą, Esalio, a oni nigdy się
nie mylą.- powiedziałem. Ona tylko na mnie spojrzała, a potem odwróciła się na
pięcie. Stała do mnie plecami.
-
Jesteś pewien, zbyt pewien siebie. Kiedyś nadejdzie taki dzień, gdy twoje
wspomnienia zaleją cię, a ty powiesz „przepraszam…”
- Przestań!
-
Gniew nie jest rozwiązaniem. Spokój da ci to, czego trzeba, otworzy oczy.-
powiedziała tym swoim tajemniczym tonem. Po czym zakręciła się wokoło, a jej
suknia uniosła się w górę ,tworząc przewspaniały kwiat.
Ponownie ją
uderzyłem, a ona już nie krzyknęła, nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Leżała
na ziemi, a jej klatka piersiowa unosiła się co jakiś czas. Zmasakrowana ręka
nie miała już tych smukłych palców. Były
one połamane i wygięte w różne strony.
Zasłużyła na takie traktowanie, była taka ,jak reszta Elakonów. Tak samo
obłudna i zdradziecka jak oni. Miałem dość na dziś tego pomieszczenia,
splunąłem na elakońskie robactwo i zwróciłem się w stronę wyjścia…
***
Wróciłem nazajutrz. leżała tam.
gdzie ją zostawiłem. Zakrwawiona i wychudła. Leżała tu od kilku dni i wyglądała
jak tamta czarnowłosa dziewczyna z krwawymi łzami. Podszedłem do niej.
- No i jak
tam, trzymasz się? Kontynuujmy…- mruknąłem.
- Bez
serca? - kobiecy
głos zalał mój umysł. Dźwięk nie wydobywał się z pomieszczenia, nie mogłem
nawet tego nazwać dźwiękiem. Dotknąłem
Esalii, ale ona… nie żyła. Zabiłem ją… ja ją zabiłem. Coś dziwnego zalało mnie,
jakaś fala uczuć, których nie potrafiłem
nazwać, których nigdy nie czułem.
- Bez
serca! - Znowu ten
sam głos! On był w mojej głowie. To coś,
co mówiło, było we mnie. Uklęknąłem przed ciałem Mojej Przyjaciółki. Jedynej
osoby, która pokazała mi, jak świat jest piękny. Jak pełen jest
niedostrzegalnego dobra. Zbiłem jedyną osobę, która mnie nie potępiała. Tyle
jej krzywdy zrobiłem, a ona do mnie się uśmiechała i nigdy nie podniosła na
mnie głosu. Coś mokrego zaczęło mi spływać po policzku, a ciche popłakiwanie
dało się słyszeć w pomieszczeniu. To ja płakałem, od tylu lat nie uroniłem łzy,
od tylu lat nie czułem smutku tylko nienawiść i złość. Zabiłem kogoś, kto
widział mnie nie za maską, tylko naprawdę. Ten ktoś zdjął mi łańcuchy, które
przykuwały mnie do ziemi i nie pozwalały się od niej oderwać! Ten ktoś pokazał
mi, co to jest życie. To była
przeszkoda, którą musiałem przezwyciężyć, ale nie dałem rady…
Patrzyłam ,jak zniszczony przez gniew
człowiek, nagle odnajduje spokój. Byłam z niego dumna, odzyskał dziecięcą
niewinność. Zrozumiał ,co zrobił i miał poczucie winy. Jeszcze raz zapytałam .
- Bez
serca? – On zaś podniósł wzrok do góry i wyciągnął w moją stronę ręce.
- Nie…
Subskrybuj:
Posty (Atom)