niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 3
Dalsze rządy Warima

     Weletina, westchnąłem z zadowolenia. Kolejna ładna sumka pieniędzy wpadła do mojego skarbca. Mnie to radowało, a moich poddanych powinno satysfakcjonować. Przecież działają na rzecz państwa. Podwojenie podatków to nie taki zły pomysł, gdybym wpadł na to wcześniej… No, ale wcześniej nie byłem sobą. Złośliwy uśmieszek przyozdobił mą twarz na samą myśl od wyswobodzenia się od tej starej wiedźmy... Handel ludźmi to też dobry pomysł, w końcu szykuje kraj na małe zmiany. Szczególnie dotyczące wiary… Nie mogę się zgodzić na jedno małżeństwo, wiele to już co innego. Większe prawa dla mężczyzn, a dla kobiet mniejsze, zależy jeszcze jakich.
   Szkolone wojskao niewolników? Brzmi nieźle od dziecka im się wpoi wierność panom i będzie to dobrze funkcjonowało, inne kraje posiadają swoje niewolnicze armie, czy musze być gorszy? I na pewno będzie lepsza niż ta stara. Mniej kosztowna. Jeszcze została mi jedna sprawa do przewertowania. A konkretnie ostatni świadek całego zajścia w Sali. Ostatni szlachcic, na jego miejsce mianuje się jakiś chłopów, a oni będą na tyle głupi, aby bronić mej osoby.  Może płatny zabójca? 
- Pnie Gildia Czarnej Lilii przyjęła pańskie warunki.- No tak pamiętam: legalna kradzież, ale dla mnie pięćdziesiąt procent zysku. Dozwolone eksperymentowanie na ludziach, także należy do dozwolonych. Świat staje się piękny…
- Dobrze. Przyprowadź mego najstarszego syna!- ryknąłem zbulwersowany. Kopnąłem jednego ze sług w pobliżu mnie. – Ciekawe ile mi zajmie mianowanie cię na niewolnika? – wysyczałem kucając przy nim. Wystraszony zaczął błagać mnie o łaskę. Dobrze będę litościwy.
- Panowie zróbcie z niego robaczka. – mruknąłem do jednego ze strażników. Obydwaj spojrzeli na siebie z drwiącymi uśmieszkami. I wyprowadzili byłego pomywacza z Sali Tronowej.
Z niecierpliwością czekałem na przybycie mego najstarszego syna. Chłopcem już nie był, mogłem go potraktować już jak mężczyznę! Po chwili wielkie podwójne drzwi się otworzyły i stanęła w nich oczekiwana przeze mnie osoba. Młodzieniec przypominał mi bardziej moją byłą żonę, wielkie piwne oczy i lśniące brązowe włosy uplecione w długi warkocz. Wyglądał jak wojownik ze wschodu… Nie dostrzegałem jednak w jego oczach błysku, którego tak nadaremnie przez kilka lat próbowałem w nim obudzić. Chłopak zawsze patrzył pogodnie na świat. Gówniany wrażliwiec!
- Ojcze jak mogłeś ?! Kochała cię !!! – wykrzyczał zbliżając się do mnie. Jego wzrok przepełniony był rozpaczą.
~ Teraz zaproponuj mu to, a jeśli się nie zgodzi… pozwól mu cierpieć! ~ Głos białowłosej rozbrzmiał w mojej głowie.
- Jesteś silny i młody, przydałby…
- Nie. – Spojrzałem na niego ze złośliwym uśmieszkiem. Pierwszy raz mi odmówił. – Dlaczego to zrobiłeś?- wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Ich łby zawisły na palach! Twój także znajdzie tam miejsce jeśli się przede mną nie ukorzysz.- prychnąłem i usiadłem na drewnianym tronie.
- Gdzie jest Rel? – Sięgnąłem bez słowa worek leżący nieopodal i rzuciłem mu go pod nogi. Syn spojrzał n a mnie i schylił się po niego. Gdy drżącymi rękoma otwierał go zamarł trzymając w dłoni pukiel włosów. Wyciągnął całość…
- To było jeszcze dziecko. – wskazał na głowę pięcioletniego chłopca, malował się na niej strach. Odłożył szczątki zwłok na ziemię. Zmierzył mnie nienawistnym spojrzeniem… Tak, nie myślałem, że doczekam się tej pięknej chwili. – Co się z tobą stało?
- Przejrzałem na oczy. Słaby i dobry król umarł. Nie mogłem dalej tak żyć, czas zmienić soje życie. Czas się rozwijać. Miłość i braterstwo… durne słowa słabego Boga! Mararg  daje mi siłę. Czas przyjąć nowe bóstwo. Czas się zmienić. – po tych słowach wstałem i wyszedłem do swych prywatnych komnat.

***

-Panie, to znaczy… Ravenie król będzie się żenił. Nasza białowłosa "przyjaciółka" zaczeła działać – oznajmiłem. – Król ściął głowę swojemu najmłodszemu synowi, zaś starszy uciekł i ponoć zmierza do nas. – kontynuowałem.
- Dobrze kombinuje, jego zmiany przychodzą zbyt szybko. Zaufanie i wierność zamienia na strach i grozę. Wieśniacy boją się zbuntować. Lada moment może nas zaatakować. – powiedział bez skazy wrogości na twarzy, a potem zamilkł by poddać się rozważaniom. – Jak książę Weletiny przybędzie, a na pewno tak się stanie musimy z nim odbyć poważną rozmowę. Wyślij Gerwisa po tego chłopaka, przyda nam się żywy. Przysięgałem ochronę rodziny królewskiej, każdego sprzymierzonego mi kraju. Ruszaj przyjacielu!- wydał mi prosty i jasny rozkaz. Muszę jakoś wtopić się w towarzystwo mego wroga, aby na bieżąco wiedzieć co się dzieje i jakie plany ma wobec nas Warim.
Ale wpierw musiałem się przygotować. Udałem się do swojej komnaty. Gdy stanąłem w progu mym oczom ukazało się niebieskie światło. Co oznaczało, że mój kostur zyskał nowe zdolności. Pracowałem nad nim całą noc z powodzeniem. Spojrzałem na kominek. Wisiał nad nim wielki obraz Zarijii, wielkiej wysłanniczki Boga. Hymm… to ona rozgłosiła nową wiarę… Sługa Jedynego. Nie wierzyłem za bardzo w te słowa. Istniał dla mnie ktoś tam, ale raczej nie ingerował w moje życie. Westchnąłem, nawet nie wiem co robi tu ten obraz, ale niech już zostanie. powiadali, że zostałem widzącym, bo Pan tak chciał, ale... przecież nie ma to żadnych dowodów. 

sobota, 14 marca 2015

Rozdział 2 Narada / Szalony król



     Nowa czarna zbroja nie należała do najwygodniejszych, a szczególnie gdy musiałem w  niej paradować od rana do nocy. Poprawiłem skórzane rękawice na dłoniach i bez wahania wyszedłem z mojej komnaty.
-Już czekają Panie w Sali Narad. Jeździec Czarnego Smoka, także przybył. –      zmierzyłem Berna lodowatym spojrzeniem, ile razy mu mówiłem, by nie zwracał się do mnie tak formułkowo. „Panie” ciągle gdzie się nie udałem dobiegało do mnie te słowo. Westchnąłem łapiąc się za głowę. Jak zwykle wyglądał estetycznie, ale jego niegdyś wysportowana sylwetka zaczęła powoli zanikać.
- A biała smoczyca? – zapytałem się, jako jedna z najważniejszych postaci w naszym państwie musiała się stawić. Zastępowała swoją zmarłą panią. Przynajmniej dzięki jej chęciom do pomocy nie musieliśmy zaprzątać sobie głowy szukaniem nowego jeźdźca. Doskonale zastępowała Widrę, zamordowaną przyjaciółkę… Po jej stracie ciężko było żyć, a żądza zemsty na morderczyni kusiła do działania.
- Tak jest, Panie. Biała już dawno przybyła. – odpowiedział ku mojej uciesze. Razem ruszyliśmy do sali. Przeszliśmy przez korytarz docierając do wielkich łukowatych drzwi. Były otwarte, miejsce do narad było olbrzymie, jego ściany były z ciemnego kamienia. Po środku stał wielki stół z szesnastoma krzesłami, które posiadały kunsztowne zdobienia. W sali były olbrzymie okna, nie miały one szyb, w zimne dni były zasłaniane przygotowanymi do tego specjalnymi drogimi materiałami. Dzięki nim bez obaw do pomieszczenia mógł wlecieć smok. Biała leżała na podłodze przy jednym z nich patrząc ze smutkiem w dal. Dwunastka dowódców, Wielki Mistrz i jeździec już zajeli swoje miejsca.  Usiadłem obok Gerwisa, jeźdźca czarnego smoka. Elakon posłał mi swój znany uśmiech zbyt wielkiej pewności siebie. Wkurzający i denerwujący, duży dzieciak miał zaraz dodać komentarz, ale mój dawny mistrz Fenos spojrzał na niego. Gerwis trzymał dystans, miał szacunek do niego, ale czasami musiał się podroczyć i nawet z nim. Zawsze kojarzył mi się z niedorozwiniętym umysłowo Elakonem.
- Wezwałem was, bo sytuacja jest dość krytyczna. Mój wierny poddany poinformował mnie, że plotki się potwierdziły. Zebrał kilka dowodów, które znajdują się w naszych laboratoriach sprawdzanych przez najlepszych alchemików i trucicieli. Z tego co wiem podano truciznę: rzadką i trudną do wykonania. Bern dowiedział się także, że szlachta została otruta i teraz walczy z chorobą. Król także się otruł, ale jego trucizna ma tylko go przygwoździć do łóżka na jakiś czas. Szlachta umrze, władca wstanie i będzie „niewinny” w oczach poddanych. – skończyłem, chciałem bowiem odpowiedzieć na kilka pytań zebranych.
- Po co otruł tą całą szlachtę? – zapytał się jeden z dowódców.
- To proste. Chciał osłabić państwo pozbywając się najsilniejszych, aby mógł wprowadzić malutkie zmiany. – mruknął Gerwis rozbawiony dość głupim pytaniem.
- Przecież król Weletiny był dobrym władcą, sprawiedliwym…
- Tak, ale ktoś jeszcze musi za tym stać.
- Król oszalał!
- Jak myślicie do czego się jeszcze posunie?! – Zebrani na Sali zaczeli się przekrzykiwać.
- Cisza! – krzyknął Fenos, na słowa Wielkiego Mistrza rada ucichła i ponownie zapanowało milczenie. – Kontynuuj Ravenie. – Spojrzałem na niego z wdzięcznością.
- Jak wicie królowa nie żyje,  córka władcy została przez niego zgwałcona, a potem odbyła okrutne tortury. Chciałbym, abyście uważnie teraz słuchali. Ktoś jeszcze stoi za tymi czynami, sam król Weletiny spiskuje z KIMŚ. Przypuszczam, że niedługo pojawi się nowa królowa, dobrze nam znana, ale to nie jest istotne. Ze zmianami przyjdzie wojna. Przymierze zostanie zerwane, doskonale znacie słowa Mówiącej, przemawiała za pośrednictwem Boga. „Zmiany nadejdą szybko, Pani ziem północnych wkroczy na ziemie Smoczych, wynik będzie nieznany, siły nierówne. Tylko od najważniejszych zależy jak potoczy się los. Na którą stronę przechyli się szala zwycięstwa. „ Moim zdaniem nie ma czasu na zastanawianie się liczy się każda minuta. Zacznijcie przygotowywać się do wojny, zwiększyć podatki na wojsko, zacząć rekrutować ludzi, informować sojuszników o przygotowaniach, przygotować forty i zamki do obrony, ma się w nich znajdować żywność dzięki, której przetrwacie kilka miesięcy… Już dziś sięgnę do skarbca i sypnę złotem, ale wy też macie powierzyć kilka monet. Panowie, szykuje się wojna i to nie byle jaka. Od niej zależy czy nasze państwo będzie istnieć, nieposłuszni rozkazom zostaną powieszeni. – uśmiechnąłem się upiornie, tak jak zwykle miałem w zwyczaju, gdy chciałem oznajmić, że każde me słowo zostanie spełnione.
- Słyszeliście słodziaki czas skończyć z lenistwem, szykuje się wojna i to nie byle jaka. Warim, król Weletiny jest dobry w wojskowych sprawach. Mamy godnego przeciwnika. – krzyknął ze złośliwym uśmieszkiem Gerwis, po czym wstał i uderzył pięścią o stół. – Ostrzcie miecze, czyście zbroje czeka przed nami praca, panienki! – ponownie się wydarł, na co zebrani okrzyknęli radośnie i zaczeli śpiewać znaną wojenną pieśń. Męskie głosy zalały salę odbijając się echem. Spojrzałem na Gerwisa, a on na mnie i się do siebie uśmiechnęliśmy, on to potrafił zagrzać ludzi do walki. Wyszedłem z sali…  
*
     Gdy narada dobiegła końca wybiegłem z sali i pognałem do Ravena, dopadłem go w połowie korytarza.
- Co zamierzasz uczynić z Yeną, nie powiedziałeś im kto jest kochanką władcy.
- Zajmę się nią gdy nadejdzie czas. – spojrzał na mnie, a w jego oczy ponownie zaczęły stawać się czarne. Wzdrygnąłem się, nigdy nie lubiłem tych magicznych ślepi. Odkąd został Jeźdźcem często korzystał z darów. Czasami nawet pojawiały się dwa kły jak u smoków, no oczywiście nie były tak wielkie. Tak jak skóra: zmieniała się w łuski. Na przykład, gdy ogarniał go gniew lewa ręka pokrywała się czarną gadzią skórą, a on cały bladł, był jak trup z tymi czarnymi oczami wydawał się naprawdę mroczny. Wiele razy zadawałem mu pytanie po co to robi, a on tylko się uśmiechał i nic nie odpowiadał. Momentami ten Elakon nawet dla mnie był za zbyt tajemniczy.

     Skoro nie miałem nic do roboty może udam się do sali ćwiczeń, złapałem się za fałdy na brzuchu. TAK, ZDECYDOWANIE!

Rozdział 1 Spisek/ Szalony Król





Czerwone wino skapywało ze stołu na leżącą młodą kobietę. Podszedłem do niej, już z daleka dostrzegłem zmasakrowaną twarz. Jej gałki oczne brutalnie wydłubane leżały obok trupa. Usta były ułożone na kształt upiornego uśmiechu. Na jej twarzy nie było śladu po delikatnej, jasnej cerze, wszystko pokrywała krew. Jej prawy polik całkowicie był obdarty ze skóry. Władca rzeczywiście oszalał: wpierw zabił królową, a potem na oczach wszystkich zgwałcił brutalnie córkę. Ale to nie koniec jego okrucieństwa, potem dziewczyna przeszła nie do wytrzymania tortury, zadawane najgorszym zbrodniarzom, a w czym zawiniła siedemnastoletnia panienka? W niczym. Król chciał przez to pokazać, że nikt nie jest w stanie zagrodzić mu drogi. Wyrwane paznokcie trupa walały się po ziemi. Powykręcane palce we wszystkie strony niegdyś u pięknej kobiecej dłoni, budziły teraz odrazę i wstręt. Piękna kobieta stała się koszmarem, a jej widok u niejednego śniłby się po nocach przez kilka długich lat. Rozejrzałem się dookoła: poza zwłokami księżniczki nic niezwykłego nie przykuło mojej uwagi. Jeszcze zostało mi do sprawdzenia wino w kielichu,pozostawione nieopodal. Trucizna... mogłaby się tam znajdować. Pozycja króla i nagła chęć jej ratunku wszystko by wyjaśniały. Podszedłem do niego i dotknąłem go. Zalała mnie fala zimna i ogarnęła mnie wielka słabość. Zamknąłem oczy i poddałem się rozmyślaniom, a trochę potrwa zanim odtworzę historie przedmiotu. Otóż z jako nielicznych Jedyny obdarował mnie niezwykłym darem przewidywania przeszłości i odnajdywania przeszłości w różnych przedmiotach. Wpadnięcie w trans odtwarzania obrazu pochłaniało trochę czasu jak i dużej ilości energii, przez co musiałem uważać by przypadkiem bez potrzeby nie użyć daru. Na szczęście poziom nowicjusza dawno miałem za sobą.

Byłem w ciemnym pomieszczeniu. Moją uwagę przykuł malutki stolik, a w na jego środku stał dużych rozmiarów kocioł z jakimś czerwonym płynem. Nagle podeszły do niego dwie zakapturzone postacie. Jedna z nich miała potężną sylwetkę, a druga przeciwną do tej pierwszej.
- Szlachta buntuje się przeciwko mnie. – głos zdenerwowanego króla rozniósł się po komnacie.
- Już niedługo przestanie – delikatny i melodyjny ton wydobył się od kruchszej postaci. Po chwili kobieta wyjęła zza połów płaszcza malutkie dwie fiolki: jedna miała metaliczny kolor płynu zawarty w środku, a druga zielonkawo-czerwony. – Już tłumaczę: tak ja chciałeś panie otrzymałam truciznę bardzo rzadką, masz obowiązek tylko otruć wino. Podczas biesiady ty też musisz wypić truciznę, ale pamiętaj oni wrócą do domów i następnego dnia się rozchorują. Wysoka gorączka zapanuje nad ich ciałami, a trucizna powoli dopłynie do serca i zabije każdego z nich. Będą padać jak muchy! Ty zaraz po przyjściu do swojej komnaty wypijesz odtrutkę, a za trzy dni poczujesz się jak nowo narodzony po ciężkiej chorobie. Nic nie tracisz… - wyjaśniła pośpiesznie nieznajoma. Trucicielka wlała do kociołka całą zawartość fiolki z metalicznym kolorem płynu, a potem upuściła ją na ziemie, na co delikatne szkło pękło i rozsypało się we wszystkie strony. Królowi zaś dała drugą.
- Na pewno mogę ci ufać?
- Panie jeżeli masz wątpliwości zostań u mnie na noc, a osądzisz czy możesz mi…- nie dokończyła, gdyż król przybliżył się do niej i złożył namiętny pocałunek. Kaptur zsunął się z jej głowy ukazując długie białe włosy.

            Przerwałem połączenie, nie miałem ochoty oglądać tego zdarzenia, ale wiedziałem jedno ona powróciła. Mieliśmy poważne kłopoty. Wyjąłem małą fiolkę i przelałem do niej pozostałości z przewróconego kielicha. Po skończonej robocie zostawiłem wszystko  w nie naruszonym stanie. Po chwili usłyszałem kroki za wielkimi drzwiami. Nie zamierzałem się narażać i pospiesznie się teleportowałem. Gdy już dotarłem na miejsce uklęknąłem przed obliczem Jeźdźca Bursztynowego Smoka.
- I jak było? Dowiedziałeś się czegoś ciekawego?- jego ciepły głos rozszedł się po wielkiej sali.
- Tak Panie… to znaczy Ravenie. Wybacz, ale nie jestem przyzwyczajony do pomijania formułki…
- Ja się pytam tylko jak było, a ty mi tu o zasadach przestrzeganych przez doradców.- powiedział rozbawionym głosem. Wstałem i skierowałem na niego wzrok: jak zwykle czarne  włosy opadały mu na ramiona, zaś długa grzywka prawie zasłaniała mu całą prawą część twarzy. Ubrany w czarną zbroję z przymocowaną na boku ciemną płachtą, wyglądał srogo i dostojnie. Z zazdrością spoglądałem na wysportowane ciało wojownika, porównując siebie: maga i widzącego- nie czułem się z tym najlepiej. Powinienem wziąć się za siebie, gdzieniegdzie zaczął pojawiać się tłuszczyk…
-Dowiedziałem się wielu rzeczy. – Z każdym słowem, które padło z moich ust twarz Ravena przybierała poważniejszy wyraz. Gdy powiedziałem, że białowłosa jest zamieszana w całą tą sprawę i być może będzie kochanką króla, mój przyjaciel spowił się w mroku. Jego oczy z niebieskiego koloru przybrały czarny, powoli stawały się upiorne. Wiedziałem, że walczy z przeszłością… Wielkim bólem, który zaczął go niszczyć od środka po utracie przyjaciół i kogoś więcej. Ja też ucierpiałem na działaniach białowłosej, nie tylko Raven stracił bliskich, ja także…
- Zbierz Dwunastu i wielkiego Mistrza oraz tego hultaja Gerwisa.  Podejrzewam, że szykuje się poważna wojna. Nowa królowa może okazać się dla nas poważnym zagrożeniem, tak jak król Weletiny.- oznajmił mnie z miną, która zawsze mu towarzyszyła, gdy się nie uśmiechał, ani gniewał: 
„tajemnicza powaga”.  Odwróciłem się do niego plecami i ruszyłem w stronę wyjścia.

- Bern! Uważaj na siebie. Nie chce stracić kolejnego przyjaciela. – Oczywiście Ravenie nie zamierzam udawać się na tamten świat. Spojrzałem na niego ostatni raz posyłając mu uśmiech, A teraz czas na ćwiczenia, muszę schudnąć! Tak, ja i mój zapał, który skończy się za jakieś dwa dni…

Bez serca?



        Krwawe łzy spływały obficie po białym policzku. Twarz ubrudzona  czerwoną cieczą posiadała wyraźne rysy, zaś wychudłe policzki nadawały jej trupi wygląd. Drobne pobladłe usta otwierały się i zamykały, wydobywając raz  po raz wysokie dźwięki, nawet jej ton głosu brzmiał jak głos ducha... Jedynym, co wydawało się żywe, były oczy. Wielkie zielone oczy…  Długie
 i grube włosy spływały  kaskadą na kościste ciało. Miały one kolor najczystszej czerni, prawdziwej CZERNI. Biała i obcisła suknia na cienkich ramiączkach  niedokładnie zakrywała  kostki należące do ciała dziewczyny, wyglądało jak szkielet bez kobiecych krągłości.  Mogłaby ona uchodzić za najpiękniejszą, gdyby nie jej obecny wygląd…
            Chór kobiecych głosów przerwał na chwilę śpiewanie, po czym znowu zaczął  skrzeczeć. Zerwałem się z tronu i rozejrzałem dookoła. Zimne kolory pałacu, kamienne podłogi i wielkie wąskie okna, wywoływały uśmiech na mojej twarzy.
- Dość tego marnowania mego czasu! - wrzasnąłem, wywołując strach wśród ludzi zebranych w sali.-Straże, wyrzucić ich! - Twarz dyrygent chóru była naznaczona trwogą. Dziewczęta szybko zeszły z podwyższenia i zmusiły swojego nauczyciela do opuszczenia zamku. Po krótkiej chwili wielkie wrota zatrzasnęły się i zostałem tylko ja i mój doradca. Opadłem na tron.
- Panie? Czy mam przygotować nowych niewolników, do… -  machnąłem przyzwalająco ręką. Doskonale wiedział ,czego chcę- krwi i krzyków torturowanych. 
***
            Zszedłem po kamiennych schodach do podziemnych pomieszczeń zamku. Cuchnęło tu zgniłą krwią i ludzkim potem. Przede mną stała garstka niewolników. Podwinąłem rękawy i zacząłem się  przyglądać czemuś ,co kiedyś było ludźmi. Gdy podchodziłem kolejno do każdego z niewolników, bacznie badając ich twarze, mogłem powiedzieć tylko  jedno- nadają się do… „niczego”. Odpychające , poranione twarze kobiet i mężczyzn przyprawiały mnie o mdłości.
- Panie. -  dał się słyszeć cichy szept kobiecego głosu. Na końcu szeregu niewolników stała młoda kobieta, wyglądała na zaledwie dwadzieścia lat. Miała jasną cerę i wydatne kości policzkowe oraz pełne, różane usta. Szare oczy świeciły się niewinnie w jej młodej twarzy. Jasne, prawie białe włosy kręciły się we wszystkie strony. -  Uwolnij ich, zaś ze mną zrób, co chcesz.- powiedziała tym razem głośno i donośnie. Podszedłem do niej.
- Uwolnić ich! -  warknąłem ze złośliwym grymasem na twarzy. Ona zaś spojrzała na mnie niewinnie i posłała mi uśmiech. - Dobrze, skoro jesteś taka łaskawa, będę wspaniałomyślny i oszczędzę ciebie, a ich… -  pokazałem na niewolników. - Zabiję! - Warknąłem i zaskoczoną dziewczynę złapałem za ramię. Próbowała mi się wyrwać, krzycząc, bym ich puścił, a  ją pozbawił życia… Byłem nieugięty, wyrwałem ją siłą  z podziemi i popchnąłem w kierunku strażnika, stojącego tuż u wejścia.
- Przygotujcie ją do rozmowy ze mną. Niech jakoś wygląda… -  wskazałem na jej łachmany. - I przyprowadźcie ją do moich komnat.- wysyczałem,
 a obrzydliwy uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
***
            Upiłem łyk z srebrnego kielicha i postawiłem go na stoliku. Dziewczyna siedziała prze de mną i wpatrywała  się w krajobraz za oknem. Co było takiego wspaniałego w lasach? To przecież niebezpieczne tereny dla takich jak ona…  - Jak cię zwą? - zadałem w końcu pytanie. Ona milczała, poczekałem trochę i ponowiłem pytanie ,tym razem z irytacją w głosie, nie należałem do ludzi cierpliwych. Dziewczyna zwróciła swój wzrok na mnie i posłała mi promienny uśmiech.
- A ciebie? – zapytała, a uśmiech nadal nie znikał jej z twarzy. Co ją tak bawiło? I co to za gra!?
- Jak się nazywasz! - warknąłem. Ręce zacisnąłem w pięści.
- Zwą mnie wiatrem, bo jestem tak samo tajemnicza jak on. Nikt nie potrafi powiedzieć, skąd pochodzi i dokąd zmierza. - roześmiała się. Ja zaś natychmiast podszedłem do niej i złapałem za szyję, zmuszając ją do wstania. Mój uścisk wzmocniłem do tego stopnia, że prawie zaczęła się dusić.
- Gadaj! Jak cię zwą! - krzyknąłem ze złością. Ona zaś patrzyła się na mnie wystraszonymi oczami i próbowała coś powiedzieć, ale usłyszałem tylko charkot. Puściłem ją, ona zaś opadła na kolana i przez chwilę łapała powietrze.
- Esalia, a ciebie, Panie? - zapytała się i powoli zaczęła się podnosić. Spokój w jej głosie złagodził mój temperament. Czułem, jak cały gniew się ulatnia. Ona miała coś w sobie, coś  dziwnego.  Wydawała się moim przeciwieństwem.
- Nie mam imienia. - mruknąłem. - Moi rodzice zmarli tuż przed nadaniem mi imienia, a jak wiesz, zgodnie z obyczajem nadaje się je siedmiolatkom.- dokończyłem. Co ja robię!? Przecież  właśnie się otworzyłeś! Opowiedziałeś jej o sobie. Usiadłem naprzeciwko niej i upiłem spory łyk wina z kielicha.
- Pozwól, Panie, że nadam ci imię. - powiedziała, a ja tylko skinąłem ręką na znak, że się zgadzam.  Przeszyła mnie wzrokiem, miałem wrażenie, że widzi teraz moje wnętrze.- Ozyliss, to imię do ciebie pasuje. Jest tak samo skryte jak ty…
***
            Upłynęło wiele dni, a Esalia coraz bardziej otwierała mnie na świat. Coraz bardziej mnie zmieniała. Czułem się inaczej, zło i gniew zniknęły, a na ich miejscu pojawiły się spokój i zrozumienie. Czułem, że świat dokoła mnie nie jest niebezpieczny i brzydki.  Nauczyła mnie patrzeć na niego inaczej. Dostrzegałem to ,czego nigdy w życiu nie widziałem, piękno… Moje mury budowane przez nienawiść i złość nagle runęły… Moje dawne przekonania, że dyscyplina i surowość dla moich poddanych są najlepszą rzeczą ,jaka mogła ich spotkać, że poprzez ich strach wybuduję najsilniejsze państwo z państw.
 To wszystko  zniknęło…
Chyba w każdej baśni, jaką znam ,nastają czasy zła. Przechadzałem się po ogrodzie  z Esalią. Często nazywała mnie swoim przyjacielem lub uczniem. Byłem ciekawy, jak postrzega świat, chciałem być taki, jak ona. Spędzałem z nią wiele czasu i dużo mnie nauczyła. Chciałem, aby tak było zawsze, a ona wtedy mówiła: „Nic nie trwa wiecznie, po jakimś czasie pojawiają się trudności i nie zawsze dajemy sobie z nimi radę. To powoduje zburzenie naszego wcześniejszego świata…”. Nie rozumiałem tych słów.
Pewnego dnia, podczas jednego ze spacerów, Esalia zapytała mnie ,co myślę o Elakonach.
- Elakony? Co o nich sądzę…- głośno się zastanowiłem.- Nie wiem, ale nie jestem za tym, aby były wolne i miały jakiekolwiek prawa. Są zdrajcami!- wykrzyczałem ostatnie słowa. Nie! Nie chcę, aby te szumowiny znajdowały się w moim kraju, nawet jako niewolnicy! Przyrzekłem zabić każdego Elakona, który zjawi się na mojej ziemi! To przez nich byłem sierotą!
- Jakimi zdrajcami? Co ci zrobiły? - Zapytała się cichutko Esalia, jej twarz pobladła, a oczy się powiększyły do granic możliwości. Stanęliśmy przy wielkim drzewie, przez chwilę milczałem, ale potem rzekłem:
- Zabili mi rodziców, ale nie zamierzam się cofać do tamtych czasów…
            Noc, czarna noc. Wszystko było tak wyraźne!
Drzwi do komnaty moich rodziców. Otworzyłem je, przy oknie stała czarna postać. Zwróciła na mnie uwagę , a potem zniknęła w poruszających się od wiatru zasłonach. Do dziś nie wyjaśniono, kto to był, ale zostały ślady. Elakoński miecz, broń ,którą tylko oni potrafili władać. Podszedłem do łoża moich rodziców. Wszystko było tak jak zawsze, ale zakrwawiona pościel i lepkie od czerwonej cieczy włosy matki świadczyły o tym, że się coś stało.  Jako małe dziecko nie zdawałem sobie sprawy .co się zdarzyło. Dopiero, gdy złapałem w rączki twarz matki zmasakrowaną od wielu ciosów nożem, podniosłem wielki krzyk…
- Jestem Elakonką, zabijesz mnie? - powiedziała spokojnie. Przez chwilę  nie zdawałem sobie sprawy, co do mnie mówi.  Nie docierały do mnie jej słowa. Nic nie rozumiałem, po co w ogóle mówiła takie brednie.
- To ma być żart? – zapytałem się z niedowierzeniem. Ona spojrzała na mnie i spróbowała się uśmiechnąć. Nie, powiedz że to żart, że kłamałaś!  Bałem się prawdy, ale ona zawsze wyjdzie na jaw.
-Czy chociaż raz zażartowałam?- zapytała . Próbowałem sobie przypomnieć, czy chociaż raz … Nie mogłem, ona nie … Ona nie kłamie. Jest Elakonką, a to oznacza, że pochodzi z tej rasy! Nie wybaczę!
- Straże, zabrać ją do sali tortur!- krzyknąłem. Oni  spojrzeli na mnie ze strachem. Podeszli i zabrali „ją”. Esalia popatrzyła się na mnie ze łzami w oczach. Płakała! I dobrze,  sprawię, że nigdy już się nawet nie waży wspomnieć o tym, kim jest. Zostanie wywieziona do obozu dla niewolników, zbyt często byłem łaskawy. Czas na powrót prawdziwego mnie! Mój śmiech niósł się po ogrodzie…
***
            Patrzyłem na jej wielkiego rozcięte i siniec pod okiem. Moi ludzie ,jak zauważyłem z zadowoleniem, zajęli się nią. Siedziała teraz skulona przy ścianie. Podszedłem do niej podałem jej kielich z wodą. Nie przyjęła go.
- Weź. Musisz coś pić.- wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Ona tylko na mnie spojrzała i ponownie utkwiła wzrok w swoje stopy. To ja ci daje pić, a ty tak! Uderzyłem ją kielichem w twarz, krzyknęła, a potem błyskawicznie schowała głowę między nogi. Pod wpływem kolejnego impulsu złości wymierzyłem cios w plecy. Tym razem nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Ostra krawędź kielicha przecięła materiał jej sukni i pozostawił po sobie czerwoną, głęboką szramę. Natychmiast zerwałem się na nogi i odszedłem od niej. Kielich nagle wyślizgnął mi się z ręki. Czułem się rozerwany. Jedna moja część chciała ,bym jej pomógł a druga, bym ją torturował, abym się zemścił za to co zrobiły mi te istoty . Wybrałem tą drugą zachciankę. Przelałem już wiele krwi, ale ta miała być najpożywniejsza… Chciałem mordu! Chciałem krzyku niewinnych, cierpiących! Pragnąłem elakońskiej krwi!
            Podszedłem do ściany z hakami ,na których wisiały przeróżne narzędzia tortur. Sięgnąłem po bicz z żelazną kulką na samym końcu. Zbliżyłem się do mojej ofiary i zamachnąłem się…
- Nigdy nie popełnię błędu. Zapamiętaj. Ja jestem władcą, Esalio, a oni nigdy się nie mylą.- powiedziałem. Ona tylko na mnie spojrzała, a potem odwróciła się na pięcie.  Stała do mnie plecami.
- Jesteś pewien, zbyt pewien siebie. Kiedyś nadejdzie taki dzień, gdy twoje wspomnienia zaleją cię, a ty powiesz „przepraszam…”
- Przestań!
- Gniew nie jest rozwiązaniem. Spokój da ci to, czego trzeba, otworzy oczy.- powiedziała tym swoim tajemniczym tonem. Po czym zakręciła się wokoło, a jej suknia uniosła się w górę ,tworząc przewspaniały kwiat.
Ponownie ją uderzyłem, a ona już nie krzyknęła, nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Leżała na ziemi, a jej klatka piersiowa unosiła się co jakiś czas. Zmasakrowana ręka nie miała już tych  smukłych palców. Były one połamane i wygięte w różne strony.  Zasłużyła na takie traktowanie, była taka ,jak reszta Elakonów. Tak samo obłudna i zdradziecka jak oni. Miałem dość na dziś tego pomieszczenia, splunąłem na elakońskie robactwo i zwróciłem się w stronę wyjścia…
***
            Wróciłem nazajutrz. leżała tam. gdzie ją zostawiłem. Zakrwawiona i wychudła. Leżała tu od kilku dni i wyglądała jak tamta czarnowłosa dziewczyna z krwawymi łzami. Podszedłem do niej.
- No i jak tam, trzymasz się? Kontynuujmy…- mruknąłem.
- Bez serca? - kobiecy głos zalał mój umysł. Dźwięk nie wydobywał się z pomieszczenia, nie mogłem nawet tego nazwać dźwiękiem.  Dotknąłem Esalii, ale ona… nie żyła. Zabiłem ją… ja ją zabiłem. Coś dziwnego zalało mnie, jakaś fala  uczuć, których nie potrafiłem nazwać, których nigdy nie czułem.
- Bez serca! -  Znowu ten sam głos!  On był w mojej głowie. To coś, co mówiło, było we mnie. Uklęknąłem przed ciałem Mojej Przyjaciółki. Jedynej osoby, która pokazała mi, jak świat jest piękny. Jak pełen jest niedostrzegalnego dobra. Zbiłem jedyną osobę, która mnie nie potępiała. Tyle jej krzywdy zrobiłem, a ona do mnie się uśmiechała i nigdy nie podniosła na mnie głosu. Coś mokrego zaczęło mi spływać po policzku, a ciche popłakiwanie dało się słyszeć w pomieszczeniu. To ja płakałem, od tylu lat nie uroniłem łzy, od tylu lat nie czułem smutku tylko nienawiść i złość. Zabiłem kogoś, kto widział mnie nie za maską, tylko naprawdę. Ten ktoś zdjął mi łańcuchy, które przykuwały mnie do ziemi i nie pozwalały się od niej oderwać! Ten ktoś pokazał mi, co to jest życie.  To była przeszkoda, którą musiałem przezwyciężyć, ale nie dałem rady…
Patrzyłam ,jak zniszczony przez gniew człowiek, nagle odnajduje spokój. Byłam z niego dumna, odzyskał dziecięcą niewinność. Zrozumiał ,co zrobił i miał poczucie winy. Jeszcze raz zapytałam .
- Bez serca? – On zaś podniósł wzrok do góry i wyciągnął w moją stronę ręce.

- Nie…