środa, 27 maja 2015

Rozdział 5/ Szalony król/ Poprawiony

Rozdział 5
Nowa Siła




- Nasz drogi przyjaciel Wezen już leci. Księżniczka jak zwykle ostatnia stawia się na miejscu. – ryknął czarno-łuski smok. Ostrożnie złożyłam swoje skrzydła, by zrobić miejsce dla lądującego Wezena.
- Po co nas wezwałaś droga siostro? – zapytał się bursztynowy olbrzym usadawiając się wygodnie na skalnej półce. Jego gadzie oczy zabłysnęły iskrami ciekawości, a ton głosu jak zwykle zabrzmiał zbyt oficjalnie i dostojnie. Czarny smok spojrzał na mnie wyczekująco, czekanie na najmłodszego z nas już i tak go wystarczająco znużyło.
- Gdy Widra umarła, nasza więź również zniknęła. Ostatnimi dniami zaczęłam ją ponownie czuć. -przerwałam na chwilę- Wiecie doskonale co to oznacza. – Wypuściłam opary dymu ze swych nozdrzy, gdyż już zbyt duża ilość ciepła w mym ciele zaczęła mi dokuczać. – Myślałam, że to pomyłka, że to mi się tylko zdaje, ale dziś czuję ją nad wyraz wyraźnie. Moje przypuszczenia nie są błędne… Pojawił się nowy wybraniec.
- Nie mamy czasu zajmować się teraz szukaniem tego nowego jeźdźca. Doskonale wiesz co się dzieje z Weletiną. Nie możemy w tej chwili opuścić naszych panów. – warknął Wezen.
- Wy macie swych opiekunów, ale ja nie. To może być dla mnie jedyna szansa.- podniosłam do góry pysk.
- Jeżeli Erena nie wyruszy w tej chwili by odnaleźć nowego wybrańca, może być nie za ciekawie. – odezwał się do tej chwili milczący Mard. Ucieszyłam się z tego, że przynajmniej on mnie popierał, dla Wezena liczyły się tylko te jego obowiązki. W chwili, gdy jego pan Raven stał się Wielkim Jeźdźcem i objął piecze nad całym krajem pożarła go jego własna pycha. Nie okazywał uczuć, prawo i obowiązki stanęły na pierwszym miejscu.
- NIE!!! – ryknął z taką siłą, ze ziemia lekko zadrżała. Spuściłam łeb, obydwaj byli ode mnie więksi, obydwaj silniejsi, cóż u smoków tak było: smoczyca mała i słaba. Przysunęłam się bliżej do skalnej ściany. – Nigdzie nie polecisz! – Wezen zaczął zbliżać się do mnie powoli. Pomimo małej ilości miejsca rozłożyłam skrzydła i spróbowałam się wzbić w powietrze. W chwili, gdy już mi się to udało, bursztynowy złapał mnie za szyję i przygwoździł do ziemi. Swoimi kłami przebił delikatne łuski w tym miejscu, czułam ból. Próbowałam się jakoś wyrwać. Atakowałam ogonem i starałam się łapami jakoś go odepchnąć od siebie, ale nadaremno.
~ Puść ~ wyszeptałam w myślach do Wezena. A potem szarpnęłam się by wzmocnić falę bólu dochodzącą z szyi.
~ Nie ruszaj się. ~ Usłyszałam głos Marda. Po chwili poczułam jak bursztynowy mnie puszcza, abym potem mogła usłyszeć odgłosy walki toczącej się nieopodal mnie. Bez wahania podniosłam się i z trudem wzbiłam w powietrze. Bolało mnie prawe skrzydło, zbyt mocno, dalsze z niego korzystanie było niemożliwe. Wylądowałam niezdarnie u podnóża skał omal nie uderzając w drzewo.
~ Wezen coś zrobił mi ze skrzydłem. ~ Oznajmiłam czarnego smoka.
~ Zmień postać i uciekaj, wytropię cię, moja przyjaciółko. ~ odpowiedział natychmiast.



***



- Jak to odleciała? – spytałem nie wierząc w słowa mego przyjaciela. – Jako jej dowódca powinieneś nad nią zapanować. Jaki był jej powód „ucieczki”? – oburzony cała sytuacją zmierzyłem bursztynowego smoka groźnym spojrzeniem.
- Ona postanowiła odejść, chciałem ją zatrzymać, ale nie dałem rady. Mard mi w tym przeszkodził.– Odpowiedział dość szybko, a głos w pewnym momencie się mu załamał. Zmarszczyłem brwi.
- To do niej niepodobne...
***
Wtopiony w tłum przybyłych ludzi do zamku powoli zbliżałem się do Sali Tronowej. Specjalnie dla tej niezwykłej okazji otworzono bramy pałacu. Król miał publicznie ogłosić swoje zaręczyny z przyszłą królową. Powoli przepychałem się przez tłum, aby znaleźć się jak najbliżej tronu. Bałem się, jeżeli mnie poznają jestem ukatrupiony. Dowiedzą się, że Raven ma ich stale pod kontrolą, a być może nawet wszystko się wyda, nasze plany… Jednak to mnie on wybrał i to moje zadanie. Musze podołać, muszę tylko śledzić Yene i władce Weletiny. Bo przyszła królowa to na pewno ona, morderczyni, ta której nie zapomnę do końca życia.
- Gdzie się pan pcha!!! – W tej chwili rosła kobieta, „sporych” rozmiarów pchnęła mnie na tłum. Z niewiarygodnie wielką siłą wylądowałem na innych…
- Co pan robi?!- krzyki oburzonego ludu zaczęły rozbrzmiewać po całej sali.
- Ja niechcący… - Chciałem się jakoś wytłumaczyć, ale nie dałem rady przekrzyczeć zbulwersowanego tłumu. Wszyscy skupili na mnie swoją uwagę.
- Winowajcę całej zaistniałej sytuacji proszę sprowadzić do mnie! – Głos władcy spowodował natychmiastowe uciszenie się wzburzonego tłumu. Zostałem zaprowadzony przed oblicze króla. Nie zorientowałem się nawet, a strażnicy stali już przy mnie, mierząc we mnie swą bronią. – Takich jak ty skracamy o głowę. – oznajmił władca stojąc obok swej białowłosej ukochanej. Patrzyli na mnie z pogardą, a ona… Yena, wiedziałem!!! Ta szelma uśmiechnęła się triumfalnie i uczepiła się ramienia swego „narzeczonego”. Miałem ochotę uwolnić się za pomocą magii, jednak nie mogłem sobie na to pozwolić. Yena również była magiem i mogłoby dojść do niechcianej walki. Nie byłem jeszcze gotowy, aby się z nią zmierzyć. Czary obronne, które rzuciła na ten zamek były potężne. Czułem je i to doskonale.
- Wiecie co macie zrobić. – powiedział z triumfem król, chyba mnie nie poznał, chodź przecież tyle razy widywaliśmy się na różnych bankietach.
- Skarbie, a mogę go sobie wziąć do laboratorium? – spytała z nikłym uśmiechem białowłosa czarownica.
- Dla ciebie wszystko. – powiedział Warim i porwał ją w swoje objęcia. Wolałem umrzeć niż trafić do tej wiedźmy. I w co się wpakowałeś drogi Bernie. Słabo to widzę, abym się wydostał, no może, że ta idiotka znowu zostawi mi otwarte okno.
- No kochaniutki słodkich snów…-Zamroczyło mnie, po chwili padłem uderzając głową o kamienną posadzkę...



piątek, 8 maja 2015

Rozdział 4/ Szalony Król

Rozdział 4
Tajemniczy sojusznik

     Otworzyłam drzwi,  progu stała kobieta w mniej więcej w moim wieku. Jej długie białe włosy lśniły w promieniach słońca wpadających do chatki przez uchylone drzwi. Czerwone oczy lśniły niepohamowanym życiem na tle bladej skóry. Były one podkreślone węglem, w takich ozdobach gustowały przeważnie bogate panny. Wydawała mi się dziwnie znajoma.  Elakonka uśmiechnęła się serdecznie.
- Media.- Już wiedziałam kto to jest, moja dawna przyjaciółka powróciła. Była cała i zdrowa…
    Jak dobrze pamiętam tamten dzień. Yena przekroczyła próg tego domu, ubrana we wspaniałą długą suknie o bogatym kroju. Wyciągnęła w mą stronę rękę i odparła, że jeżeli z nią pójdę spełnią się  me wszystkie marzenia. Lecz teraz, gdy przychodzi co do czego nie czuje najmniejszej satysfakcji. Bogactwo i przepych szybko mi się znużyły, przyjaciółka ma się zmieniała. Nie była już pełna miłości i dobroci, teraz emanowała pychą i złudną dumą, była podstępna jak wąż. Wszędzie musiała wprowadzać rozpacz i strach. Pragneła bogactwa… chciała być w niekończącym się centrum uwagi. Miała wielu kochanków, jak i wrogów.
   Bez zgody ojca uciekłam z biedy w jakiej żyłam. Całe te cztery lata poświęciłam na ciężkiej nauce. Nauka pisania, czytania i innych przedmiotów szybko została zakończona, abym mogła zacząć opanowywać sztukę walki. Yena, moja pani… strasznie na to naciskała. Od niedawna zafascynowała się truciznami, we dwie zaczęłyśmy poznawać tajemnice trujących substancji, ja i zabójcze właściwości danych roślin. Nie widziałam w tym najmniejszej przyjemności, gdyż to wszystko było przesiąknięte jakimś złem. Nie widziałam również uciechy na testowaniu nowych trucizn na ludziach.
- Media? Słuchasz mnie?- głos Yeny, wyrwał mnie zamyślań. Przeprosiłam za nieuwagę i powróciłam do przerwanej pracy. Starannie dobierałam składniki do kolejnej trucizny. Musiałam podać dokładnie wyważyć składnik, tak jak chciała moja pani. Pamiętam jak na pamięć kazała mi się uczyć każdej rośliny i przepisu na zabójczy napój jaki można z niej przyrządzić.
-Powinnaś być mi wdzięczna, że cię przygarnęłam i wyciągnęłam z tej nędzy. Teraz byłabyś matką czwórki bachorów i gotowała obiadki dla męża pijaka.- warknęła- Jak już mówiłam na  wesele muszę mieć białą suknię. Jak myślisz jaka powinna być?- spytała.
- Jak najdroższa. – Yena zadowolona z mojej odpowiedzi zamierzała wyjść z laboratorium.
- Ty wiesz co mnie zadowala. Wezwij tamtego krawca, ma dużo pracy. – uśmiechnęła się triumfalnie i wybiegła z pomieszczenia śmiejąc się donośnie. Wzięłam do ręki jabłko i przekroiłam je. Ziarna owocu wrzuciłam do kociołka.
- Tak wiem. – szepnęłam i powróciłam przerwanej pracy. Po policzku spłynęła mi jedna mała, nic nieznacząca łza…

***
    Z niechęcią udałem się do Gerwisa, aby przekazać mu polecenie wydane przez Ravena. Jeźdźca przesiadywał o tej porze na altanie. Elakon siedział na trawie wpatrując się w mały strumyczek przepływający nieopodal niego.
- Rusz tą dupę, masz zadanie do wykonania!- krzyknąłem. Gerwis otworzył oczy, ich fioletowy kolor mnie lekko zaskoczył. Nigdy jeszcze takich nie miał. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szyderczo.
- Moc smoka na  mnie działa. – mruknął i wstał z wygodnej pozycji. Jego białe włosy upięte były w  kitkę, a niesforne długie pasma opadały mu na twarz. Ten koleś miał swój „urok”, szalony, a jednocześnie poważny. – Więc co to za zadanko tłuścioszku? – spytał z błyskiem w oku.
- Ej wcale nie jestem gruby! – Udało mu się mnie wyprowadzić z równowagi.
- Kiedy ty się nauczysz. Jesteś pulpecikiem, słodkim czekoladowym ciasteczkiem. Okrągłym, pulchnym…- Przerwałem mu jednym sprawnym zaklęciem, trafiłem go prosto w prawe ramie, na którym zaczęła się malować długa czerwona linia. Gerwis spojrzał na cios, przeze mnie zadany.
- Zobaczymy teraz kochasiu, czy wyszedłeś z formy.- oznajmił wyciągając metalowy kij z specjalnej oprawy znajdującej się na plecach. Po chwili rozłożył go, a my oczom ukazała się jego słynna włócznia Neridus. Piękna, broń wykuta w starych kopalniach miasta Tabito. Zamarłem w bezruchu uważnie przyglądając się każdemu jego ruchu. Nie czekając już na jego reakcję zacząłem strzelać w niego pociskami, jednak ten je sprawnie omijał. Był zwinny i szybki, to musiałem z wielką niechęcia mu przyznać. Może by tak podejść do niego z rozumem? Bez dalszego zastanawiania się wyczarowałem dym dookoła, wszystko się rozmyło. Nie widział mnie, teraz kolejny czar pozwalający mi dostrzec go w tym dymie. Nigdzie jednak go nie widziałem.
- Akuku…- Poczułem jak do mojej szyi przyciskane jest ostrze dobrze znanej mi włóczni. Cały dym po chwili znikł…
- Pokonałeś mnie. – odparłem.
- No widzisz, co za zadanie mi przydzielił nasz drogi Raven? – spytał odstawiając broń od mej szyi.
- Masz…

***

     Czemu Yena kazała mi zająć się tym czarem, kompletnie mnie wykańczał. Musiałam, go utrzymywać go całe dnie i noce. Przecież sama posiadała większą moc. No ale przecież, od czego ma mnie… Westchnęłam i spojrzałam na fiolkę trzymaną w ręku. Miał dodać mi ponoć siły i energii. Nie zamierzałam tego pić, te dziwne eliksiry były jak trucizna, magiczne wzmacnianie się, również nie jest najzdrowsze. Powoli wyniszczały organizm właściciela i sprawiały, że się od nich uzależniał. Wzdrygnęłam się na samą myśl o spożyciu tego świństwa. Przynajmniej Yenie się powodziło. Miała się połączyć z królem Weletiny. Jeszcze go nie poznałam, ale wydawał się być człowiekiem o surowym i egoistycznym podejściu do życia. Chodź to co robił wydawało mi się chore. Pustki w mieście były olbrzymie, wszyscy  siedzieli zamknięci w swych domach. Jego syn uciekł,  córka i żona próbowały obalić jego władzę, dlatego połowa szlachty umarła- została otruta, tylko król przeżył. Weszłam do swojej komnaty, nareszcie sama… bez natrętnych nauczycieli, służby. Bez Yeny.

***

     Spojrzałem  jego gadzie ślepia. Tak, nie był zbyt zadowolony z mojej wypowiedzi.
- Przepraszam. Masz całkowitą rację przyjacielu, nie powinienem wspominać tamtych czasów. To co się stało już się nieodstanie. – Opary dymu wydobyły się z nozdrzy bestii. Smok podniósł łeb, a bursztynowe łuski zalśniły w promieniach słońca. Byłem z niego dumny, wyrósł na wspaniałego gada, potężnego jak i mądrego. Nigdy nie potrafiłem tak jak on opanować swoich emocji, ja buchałem ogniem, gdy byłem zgniewany, a on tylko patrzył swoimi ślepiami przenikliwie i nic nie mówił.
- Ravenie, twoja siostra zamierza cię odwiedzić. Jeżeli się zgodzisz. – powiedział smok.
- Nie mam czasu na gości, szykuje się wojna, musze przygotować nasz kraj do sprawnej obrony. – mruknąłem.
- Sam przyznasz, przyda ci się trochę odpoczynku…
- No, nie wiem. – Bestia wypuściła na mnie kłęby dymu, zatkałem nos.
- Oddech to ty masz. – oznajmiłem marszcząc brwi i odsunąłem się od zwierzęcia.
- Uważaj maluszku, bo takich jak ty zjadam na deser. – zażartował i wyleciał z wielkiej komnaty. Usłyszałem pukanie do drzwi, poszedłem otworzyć. Był to Gerwis…
- Jest tu gdzieś mój czarny smok? – spytał próbując wepchnąć się do środka.

- Nie. – warknąłem i starałem się go powstrzymać od wstąpienia do moich włości, wiedziałem, że jak mu się to uda będę miał przechlapane… pacnąłem go pięścią w ten biały łeb.