piątek, 8 maja 2015

Rozdział 4/ Szalony Król

Rozdział 4
Tajemniczy sojusznik

     Otworzyłam drzwi,  progu stała kobieta w mniej więcej w moim wieku. Jej długie białe włosy lśniły w promieniach słońca wpadających do chatki przez uchylone drzwi. Czerwone oczy lśniły niepohamowanym życiem na tle bladej skóry. Były one podkreślone węglem, w takich ozdobach gustowały przeważnie bogate panny. Wydawała mi się dziwnie znajoma.  Elakonka uśmiechnęła się serdecznie.
- Media.- Już wiedziałam kto to jest, moja dawna przyjaciółka powróciła. Była cała i zdrowa…
    Jak dobrze pamiętam tamten dzień. Yena przekroczyła próg tego domu, ubrana we wspaniałą długą suknie o bogatym kroju. Wyciągnęła w mą stronę rękę i odparła, że jeżeli z nią pójdę spełnią się  me wszystkie marzenia. Lecz teraz, gdy przychodzi co do czego nie czuje najmniejszej satysfakcji. Bogactwo i przepych szybko mi się znużyły, przyjaciółka ma się zmieniała. Nie była już pełna miłości i dobroci, teraz emanowała pychą i złudną dumą, była podstępna jak wąż. Wszędzie musiała wprowadzać rozpacz i strach. Pragneła bogactwa… chciała być w niekończącym się centrum uwagi. Miała wielu kochanków, jak i wrogów.
   Bez zgody ojca uciekłam z biedy w jakiej żyłam. Całe te cztery lata poświęciłam na ciężkiej nauce. Nauka pisania, czytania i innych przedmiotów szybko została zakończona, abym mogła zacząć opanowywać sztukę walki. Yena, moja pani… strasznie na to naciskała. Od niedawna zafascynowała się truciznami, we dwie zaczęłyśmy poznawać tajemnice trujących substancji, ja i zabójcze właściwości danych roślin. Nie widziałam w tym najmniejszej przyjemności, gdyż to wszystko było przesiąknięte jakimś złem. Nie widziałam również uciechy na testowaniu nowych trucizn na ludziach.
- Media? Słuchasz mnie?- głos Yeny, wyrwał mnie zamyślań. Przeprosiłam za nieuwagę i powróciłam do przerwanej pracy. Starannie dobierałam składniki do kolejnej trucizny. Musiałam podać dokładnie wyważyć składnik, tak jak chciała moja pani. Pamiętam jak na pamięć kazała mi się uczyć każdej rośliny i przepisu na zabójczy napój jaki można z niej przyrządzić.
-Powinnaś być mi wdzięczna, że cię przygarnęłam i wyciągnęłam z tej nędzy. Teraz byłabyś matką czwórki bachorów i gotowała obiadki dla męża pijaka.- warknęła- Jak już mówiłam na  wesele muszę mieć białą suknię. Jak myślisz jaka powinna być?- spytała.
- Jak najdroższa. – Yena zadowolona z mojej odpowiedzi zamierzała wyjść z laboratorium.
- Ty wiesz co mnie zadowala. Wezwij tamtego krawca, ma dużo pracy. – uśmiechnęła się triumfalnie i wybiegła z pomieszczenia śmiejąc się donośnie. Wzięłam do ręki jabłko i przekroiłam je. Ziarna owocu wrzuciłam do kociołka.
- Tak wiem. – szepnęłam i powróciłam przerwanej pracy. Po policzku spłynęła mi jedna mała, nic nieznacząca łza…

***
    Z niechęcią udałem się do Gerwisa, aby przekazać mu polecenie wydane przez Ravena. Jeźdźca przesiadywał o tej porze na altanie. Elakon siedział na trawie wpatrując się w mały strumyczek przepływający nieopodal niego.
- Rusz tą dupę, masz zadanie do wykonania!- krzyknąłem. Gerwis otworzył oczy, ich fioletowy kolor mnie lekko zaskoczył. Nigdy jeszcze takich nie miał. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szyderczo.
- Moc smoka na  mnie działa. – mruknął i wstał z wygodnej pozycji. Jego białe włosy upięte były w  kitkę, a niesforne długie pasma opadały mu na twarz. Ten koleś miał swój „urok”, szalony, a jednocześnie poważny. – Więc co to za zadanko tłuścioszku? – spytał z błyskiem w oku.
- Ej wcale nie jestem gruby! – Udało mu się mnie wyprowadzić z równowagi.
- Kiedy ty się nauczysz. Jesteś pulpecikiem, słodkim czekoladowym ciasteczkiem. Okrągłym, pulchnym…- Przerwałem mu jednym sprawnym zaklęciem, trafiłem go prosto w prawe ramie, na którym zaczęła się malować długa czerwona linia. Gerwis spojrzał na cios, przeze mnie zadany.
- Zobaczymy teraz kochasiu, czy wyszedłeś z formy.- oznajmił wyciągając metalowy kij z specjalnej oprawy znajdującej się na plecach. Po chwili rozłożył go, a my oczom ukazała się jego słynna włócznia Neridus. Piękna, broń wykuta w starych kopalniach miasta Tabito. Zamarłem w bezruchu uważnie przyglądając się każdemu jego ruchu. Nie czekając już na jego reakcję zacząłem strzelać w niego pociskami, jednak ten je sprawnie omijał. Był zwinny i szybki, to musiałem z wielką niechęcia mu przyznać. Może by tak podejść do niego z rozumem? Bez dalszego zastanawiania się wyczarowałem dym dookoła, wszystko się rozmyło. Nie widział mnie, teraz kolejny czar pozwalający mi dostrzec go w tym dymie. Nigdzie jednak go nie widziałem.
- Akuku…- Poczułem jak do mojej szyi przyciskane jest ostrze dobrze znanej mi włóczni. Cały dym po chwili znikł…
- Pokonałeś mnie. – odparłem.
- No widzisz, co za zadanie mi przydzielił nasz drogi Raven? – spytał odstawiając broń od mej szyi.
- Masz…

***

     Czemu Yena kazała mi zająć się tym czarem, kompletnie mnie wykańczał. Musiałam, go utrzymywać go całe dnie i noce. Przecież sama posiadała większą moc. No ale przecież, od czego ma mnie… Westchnęłam i spojrzałam na fiolkę trzymaną w ręku. Miał dodać mi ponoć siły i energii. Nie zamierzałam tego pić, te dziwne eliksiry były jak trucizna, magiczne wzmacnianie się, również nie jest najzdrowsze. Powoli wyniszczały organizm właściciela i sprawiały, że się od nich uzależniał. Wzdrygnęłam się na samą myśl o spożyciu tego świństwa. Przynajmniej Yenie się powodziło. Miała się połączyć z królem Weletiny. Jeszcze go nie poznałam, ale wydawał się być człowiekiem o surowym i egoistycznym podejściu do życia. Chodź to co robił wydawało mi się chore. Pustki w mieście były olbrzymie, wszyscy  siedzieli zamknięci w swych domach. Jego syn uciekł,  córka i żona próbowały obalić jego władzę, dlatego połowa szlachty umarła- została otruta, tylko król przeżył. Weszłam do swojej komnaty, nareszcie sama… bez natrętnych nauczycieli, służby. Bez Yeny.

***

     Spojrzałem  jego gadzie ślepia. Tak, nie był zbyt zadowolony z mojej wypowiedzi.
- Przepraszam. Masz całkowitą rację przyjacielu, nie powinienem wspominać tamtych czasów. To co się stało już się nieodstanie. – Opary dymu wydobyły się z nozdrzy bestii. Smok podniósł łeb, a bursztynowe łuski zalśniły w promieniach słońca. Byłem z niego dumny, wyrósł na wspaniałego gada, potężnego jak i mądrego. Nigdy nie potrafiłem tak jak on opanować swoich emocji, ja buchałem ogniem, gdy byłem zgniewany, a on tylko patrzył swoimi ślepiami przenikliwie i nic nie mówił.
- Ravenie, twoja siostra zamierza cię odwiedzić. Jeżeli się zgodzisz. – powiedział smok.
- Nie mam czasu na gości, szykuje się wojna, musze przygotować nasz kraj do sprawnej obrony. – mruknąłem.
- Sam przyznasz, przyda ci się trochę odpoczynku…
- No, nie wiem. – Bestia wypuściła na mnie kłęby dymu, zatkałem nos.
- Oddech to ty masz. – oznajmiłem marszcząc brwi i odsunąłem się od zwierzęcia.
- Uważaj maluszku, bo takich jak ty zjadam na deser. – zażartował i wyleciał z wielkiej komnaty. Usłyszałem pukanie do drzwi, poszedłem otworzyć. Był to Gerwis…
- Jest tu gdzieś mój czarny smok? – spytał próbując wepchnąć się do środka.

- Nie. – warknąłem i starałem się go powstrzymać od wstąpienia do moich włości, wiedziałem, że jak mu się to uda będę miał przechlapane… pacnąłem go pięścią w ten biały łeb. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz