poniedziałek, 1 lutego 2016

Rozdział 7 /Szalony Król

Rozdział 7

Losy nie jednego




     Gnała na złamanie karku przez las. Młoda i żwawa wilczyca z gracją przeskoczyła przez zawalony pień, który pokrywał mech i powoli zaczął być wyjadany przez korniki. Biała sierść zwierzęcia była pokryta błotem i brudem drogi, jaką przebyło. Lecz pomimo wspaniałego wyglądu Ereana wcale nie była w pełni sił. Szybko traciła energię, rana na szyi, która niedawno się zasklepiła spowodowała upływ dużej ilości krwi przez co, biedaczka podupadła na zdrowiu: szybciej się męczyła. Potrzebowała niezwłocznie kompana na, którego czekała już dobre trzy dni. Na co Marg czekał? Przecież doskonale wiedział, że bez jego pomocy osłabiona i okaleczona może nie przetrwać tej wyprawy.
~ Słyszysz mnie? Jestem padnięta, zatrzymam się u podnóża wielkiego głazu.~ poinformowała czarnego smoka. Nie wiedząc nawet czy nawiązała z nim jakikolwiek kontakt. Zmęczona i obolała zwolniła i z wielkim trudem potruchtała do pobliskiej skały, aby się tam wygodnie usadowić na chłodnej i wilgotnej ziemi.
~ Jestem niedaleko. Czekaj na mnie. ~ Słysząc to wilczyca zmusiła się do ostatniego wysiłku, wstała i nastawiła uszy. Wsłuchała się w las i równie uważnie patrząc, czekała. Nie minęła długa chwila, a pomiędzy olbrzymimi drzewami zauważyła czarną sylwetkę mknącą w jej stronę. Wielki wilk zatrzymał się tuż przed nią. Ona zaś z ulgą ponownie usadowiła się na ziemi.
~Witaj droga przyjaciółko…
~Dlaczego się do mnie nie odzywałeś, gdy próbowałam się z tobą skontaktować? ~ spytała ignorując poprzednią wypowiedź smoka.
~Tropiłem cię, a przecież to nie łatwa sztuka. Gerwis o wszystkim wie, chce abyś wiedziała, że masz jego całkowite poparcie. -Marg zdawał się całkowicie obojętny na ton jakim przed chwilą odezwała się do niego Ereana.
~ Przepraszam...~ Na chwilę się zamyśliła. ~ To miło, że mi pomagasz. Mógłbyś znaleźć smoczy korzeń? Pomoże on mi mojej ranie szybciej się zagoić oraz zregeneruje moją straconą energię.
~Dla ciebie wszystko moja droga. ~ Czarny wilk zbliżył się do niej. ~ Pomogę ci, nawet gdyby mój jeździec się ode mnie odwrócił. ~ W jego słowach była szczypta prawdy, wierzyła mu i ufała, lecz czasami można się zawieść …
     Czarny wilk oddalił się od niej na niewielką odległość. Nie mógł zostawić jej samej, inaczej umrze, a on wtedy zawiedzie. Z uwagą i dokładną starannością poszukiwał ów korzenia, jednak na próżno. Jego przygłuszone zmysły po zmianie postaci w wilcze oblicze nie pozwalały mu na dokładniejsze zbadanie terenu. Postanowił się oddalić, ale na niezbyt dużą odległość, po chwili w oczy rzuciło mu się coś zupełnie innego niż jego wyszukiwany korzeń. Pod wielkim starym drzewem rosła mała roślinka o malutkich żółtych kwiatkach. Słoneczne ziele rozpościerało się pod korzeniami starego drzewa. Miały one niesamowite właściwości lecznicze. Prawdopodobnie jeżeli ranna Ereana spożyje tą roślinę, powinna stanąć na nogi już dziś wieczorem, a to znacznie przyśpieszy ich podróż. Jednak swą prawdziwą postać będą musieli zachować w tajemnicy, ich smocza aura może zostać wykryta przez jakiego czarodzieja, bądź maga. Lubił tą młodą smoczycę, jako najstarszy z ich trójki to z nią najlepiej się dogadywał, ale nic nie trwa wiecznie. W końcu go znienawidzi tak samo jak tamten bursztynowy maluszek… Jak zwykle jego cyniczne odniesienie się do tamtego smoka wywarło jego duszy uśmiech, lubił się z nim przekomarzać i go drażnić. Ostrożnie zerwał ziele i popędził do swojej konającej przyjaciółki. Erena przybrała swoją naturalną postać, jej rana szpeciła białą szyję pokrytą białą łuską. Ona już do końca życia wśród tych udomowionych smoków może stracić wszelaki szacunek. Wyszukane towarzystwo, zniszczone do cna i pozbawione smoczego rozumu, nie uznawało blizn na ciele smoka, praktycznie niczego nie uznawało, to były takie domowe smoczki, które posmakowały bogactwa i jedzenia wiecznie dostarczanego pod sam nos.
~ Mam ziele, korzonka nie było.~ oznajmił czarny wilk kładąc pod prawie sam pysk smoczycy roślinę. Ta zaś z wielkim trudem dźwignęła się i obwąchawszy kwiat, zjadła, kłapiąc przy tym głośno szczęką. Potem opadła z wielkim hukiem, przymykając gadzie oczy zaczęła ze swych nozdrzy puszczać opary dymu.
~ Wybacz, ale nie miałam siły utrzymać wilczej postaci. Mógłbyś obejrzeć moje prawe skrzydło? ~ Na tą prośbę Ereana rozwinęła je. Marg bez słowa podszedł i dokładnie zaczął badać rozpostarte skrzydło. To co zobaczył nie zadowoliło go…
Wielka błona na skrzydle umożliwiająca latanie, została rozerwana.
~ Ereana, ty…

***

     Tego dnia Yena z niesmakiem wstała z łoża. Trzy godziny snu tym razem nie okazały się dla niej zbyt pomyślne. Zaspana udała się do swojej łaźni, gdzie czekała na nią już ciepła kąpiel w dużej wannie z drogiego materiału kamiennego, o niezwykłym połysku i gładkiej powierzchni. Służki dokładnie dostosowały się pod jej harmonogram dnia. Zrzucając z siebie koszule nocną ostrożnie weszła do wody, a potem zanurzyła się pod wodą, Po zażyciu kąpieli i nasmarowaniu się wieloma olejkami i kremami, wysuszona i ubrana wyszła z komnaty kierując się w stronę swojej pracowni alchemicznej, gdzie spodziewała się zastać starego znajomego. Schodząc po schodach do ciemnego pomieszczenia rzekła dwa słowa:
- Meten luto. - Jej głos rozbrzmiał się echem, po czym panujące ciemności odeszły w niepamięć. Całe ciemne pomieszczenie natychmiast ogarnęła jasność bijąca ze strony Yeny. To był chyba jedyny nieszkodliwy czar jaki znała. Ze złośliwym uśmiechem podeszła do stołu.
- No i co mały Elakonie, nie uciekłeś mi jeszcze. - powiedziała, czekając na odpowiedź swego więźnia. Jednak nie dostając jej spojrzał na miejsce gdzie powinien się znajdować przeklęty czarodziej. Twarz białowłosej piękności oszpecił uśmiech najczystszego oblicza zła. Gdzie jest Media, trzeba natychmiast powiadomić o ucieczce więźnia.
- A jednak cię nie doceniłam. Jak zwykle potrafisz zaskoczyć. - odparła klaszcząc w ręce. - To nic, niedługo znowu się spotkamy.
~ Media przyjdź do laboratorium, mam dla ciebie zadanie. ~ czekając na odpowiedź swojej podwładnej, powtórzyła żądanie nadal bez skutku. Zdenerwowana udała się do jej komnaty, która znajdowała się nieopodal. Wchodząc do niej liczyła na spotkanie z Medią, jednak panował tu pustak. Nikogo nie było, rzeczy jej podwładnej również zniknęły. Do białowłosej zaczęło docierać co się stało, z Medią. Nie ma ani jej, ani jego. Na bladej twarzy zaczęły pojawiać się rumieńce od wzburzenia i nagłego przypływu złości.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! - wrzasnęła przeciągle ciskając magicznymi błyskawicami we wszystkie strony pokoju. Wielki hałas jaki przy tym towarzyszył natychmiast skupił dookoła widowisko, jednak zebrani widząc swą przyszłą królową natychmiast umykali w obawie prze niespodziewaną karą.
-Dopadnę was, a wtedy pożałujesz tej zdrady, ty… - Białowłosa piękność pisnęła ze złości, a potem ponownie zaczęła demolować pokój.


niedziela, 31 stycznia 2016

Ważna istotna sytuacja i powiadomienie

 Z przyjemnością mam chęć ogłosić, o mym powrocie do dalszego pisania tego opowiadania. Blog zostanie na nowo otwarty. Przechodzi ze stanu zawieszenia w stan pracy i głoszenia. Już w nowym tygodniu zamierzam wstawić opowiadanie, będzie mnie to kosztowało siedzeniem po nocach, ale ciężka praca jest tego warta. Może też w wakacje uda mi się powstawiać moje animacje 3D, ale tego jeszcze nie wiem( więc jeśli ktoś tu zagląda to niech nie nastawia się). Mam nadzieje, że święta i sylwester został spędzony aktywnie i radośnie, i że nie zapomnieliście o tych najważniejszych rzeczach w tym okresie. Spóźnione życzenia;
Szczęśliwego Nowego Roku.
Chciałabym moje opowiadania wstawiać co dwa tygodnie w każdy piątek wieczorem, tuż po jego napisaniu. Mam nadzieje, że uda mi się to utrzymać.

Wertulise

sobota, 21 listopada 2015

Czas Przerwy

Więc zacznę od pewnej ważnej sprawy.  Pisanie, ważna to dla mnie rzecz, powiedziawszy szczerze, jednakże wiąże to z mym przyszłym zawodem. I dodatkowe pisanie muszę odłożyć na bok. Otóż zamierzam zostać twórcą  gier komputerowych jak i animacji. Kosztuje mnie to dużo czasu ćwiczeń i planowania. Ze smutkiem oznajmiam, że prace dokonywane na tym blogu zostają zawieszone. Może kiedyś... Zanucę pieśń, a ty ją usłyszysz i podążysz za jej głosem.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 6/ Szalony Król


Rozdział 6
Laboratorium”


Weszłam do pokoju bez okien, Yena „znalazła” kolejną istotę do eksperymentów, nie lubiłam tego… Bawiła w alchemika, nie tylko ona się uczyła tworzyć mikstury, na siłę wciągnęła w to i mnie. Jednak co to za zabawa, gdy uczysz się warzyć trucizny wszelakiej maści, a ani jednego leku, który może ci bardziej przydać się w tych niebezpiecznych czasach.
Podeszłam do młodego mężczyzny, mocno ściskając kartkę w ręku. Tuż przed wejściem do laboratorium uważnie przyjrzałam się napisowi na papierze, który dostałam od swojej pani. Zaklęcie miało obezwładnić maga z wrogiego kraju, ale czy był sens dopuszczania się, aż tak wielkiej zbrodni. Magia to dar od Jedynego, Wielkiego Stwórcy naszego świata. I to byłby grzech odbierać mu go, a przynajmniej dla mnie było to złe.
- Nie jesteś Yeną…- wyszeptał więzień. Patrzył wprost na mnie swoimi nienaturalnie świecącymi oczami. W piwnicznych ciemnościach oświetlały, tak bardzo nieprzyjazne mi pomieszczenie.
- Brawo, widzę, że znasz już moją panią. – prychnęłam niezbyt przekonująco, gdyż nie potrafiłam już dalej ciągnąć tego wszystkiego. Miałam ochotę powrócić do rodzinnej wioski, miałam ochotę cofnąć czas...
- Czy zechciałabyś mi poluzować te więzy na nadgarstkach, a ja postaram ci się odwdzięczyć.– świtało, które padało na jego twarz pozwoliło mi dostrzec nikły uśmieszek. Odsunęłam się od niego kilka kroków i mocniej ścisnęłam w pięści papierek z zaklęciem.
- Ja… - przełknęłam ślinę.- Nie mogę…Moja pani nie będzie wtedy zadowolona ze mnie. On uważniej mi się przyjrzał, a potem uśmiechnął szczerze. Niezdarnie zmienił swoją pozycję, po czym ponownie na mnie spojrzał.
- Niewygodnie jest tak siedzieć przez kilka godzin.- oznajmił przy tym ziewając. – A zwłaszcza nie w sposób jest wtedy zasnąć, kiedy wszystko cię uwiera i boli. – Więzień widocznie próbował ze mną nawiązać kontakt, moja pani by tego nie pochwaliła, ale jedynie z kim rozmawiałam to tylko z nią… mogłabym poznać kogoś z zewnątrz i to kogoś ważnego. Smoczy Jeźdźcy, tyle o nich słyszałam. Yena starannie zadbała o to bym nie nawiązała z nikim innym kontaktu... Podeszłam do najbliższego stolika i zapaliłam świecę. Trzymając ją w ręku usiadłam naprzeciwko mężczyzny. Nikły płomień oświetlił jego twarz. Zamarłam na chwilę, gdyż przyjazny uśmiech nie zniknął. Nie dostrzegłam w jego oczach najmniejszej szczypty fałszerstwa z jaką miałam do czynienia w ostatnich latach.
- Jak się nazywasz? – spytałam z niemałym zaciekawieniem, on odchrząknął.
- Chce mi się pić czy mogłabyś podać mi kielich z wodą?- spytał ignorując moje pytanie. Westchnęłam głośno i wstałam, aby po chwili podać więźniowi kielich z czystą zimną wodą, jaką wykorzystywałyśmy za podstawę do każdej trucizny. Ujął go w związane dłonie i ostrożnie, aby nie rozlać napoju upił łyk, aby potem jednym haustem opróżnić naczynie.
- Więc skoro się już napiłeś mógłbyś podać mi swoje imię?
- Weź ten kielich ode mnie. Widać, że śpieszno ci do poznania mej osoby. – Bez najmniejszego zastanowienia wyciągnęłam rękę, aby przyjąć od niego naczynie, lecz ten w ostatnim momencie upuścił kielich i powalił mnie sprawnie na ziemie jednym ruchem nogi.- Yena tym razem się postarała, sznury, które mnie więżą uniemożliwiają mi użycia magii, jednak ty mi pomożesz, wiesz do czego zdolna jest twoja pani. Już na samo wspomnienie jej ogarnia cię strach.– Patrzyłam na niego leżąc na ziemi. Ten człowiek zaskoczył mnie, powalił mnie sprawnie i szybko.
- Skąd niby wiesz, że ci pomogę?! - spytałam podnosząc się i szybko oddalając się na bezpieczną odległość.
Ja tylko zakładam, ale wiem, że nie jesteś tu bez powodu. Yena cię po coś trzyma, gdybyś była jej niepotrzebna zabiłaby cię. Pewno sprowadza niewinnych do tego laboratorium i coś na nich testuje, a ty musisz na to patrzeć i niekiedy zabijać ich na jej rozkaz. Pomagać jej… jednak nadejdzie ten moment, gdy staniesz się bezużytecznym przedmiotem, a co się z takimi rzeczami robi? Wyrzuca.- Jego słowa zabrzmiały jak groźba. Zawahałam się przez chwile.
Nic o mnie nie wiesz, ani o Yenie! - krzyknęłam wybiegając z piwnicy. Chciałam, aby to co on mówił było kłamstwem, chciałam aby tak bardzo się mylił.


****
Przepraszam za kolor tekstu, ale po wielu próbach naprawy tej wady, jedynie to udało mi się wykonać. Tekst samoistnie podczas kopiowania zawiera jakiś wadliwy zapis przez co wariuje na blogu.




środa, 27 maja 2015

Rozdział 5/ Szalony król/ Poprawiony

Rozdział 5
Nowa Siła




- Nasz drogi przyjaciel Wezen już leci. Księżniczka jak zwykle ostatnia stawia się na miejscu. – ryknął czarno-łuski smok. Ostrożnie złożyłam swoje skrzydła, by zrobić miejsce dla lądującego Wezena.
- Po co nas wezwałaś droga siostro? – zapytał się bursztynowy olbrzym usadawiając się wygodnie na skalnej półce. Jego gadzie oczy zabłysnęły iskrami ciekawości, a ton głosu jak zwykle zabrzmiał zbyt oficjalnie i dostojnie. Czarny smok spojrzał na mnie wyczekująco, czekanie na najmłodszego z nas już i tak go wystarczająco znużyło.
- Gdy Widra umarła, nasza więź również zniknęła. Ostatnimi dniami zaczęłam ją ponownie czuć. -przerwałam na chwilę- Wiecie doskonale co to oznacza. – Wypuściłam opary dymu ze swych nozdrzy, gdyż już zbyt duża ilość ciepła w mym ciele zaczęła mi dokuczać. – Myślałam, że to pomyłka, że to mi się tylko zdaje, ale dziś czuję ją nad wyraz wyraźnie. Moje przypuszczenia nie są błędne… Pojawił się nowy wybraniec.
- Nie mamy czasu zajmować się teraz szukaniem tego nowego jeźdźca. Doskonale wiesz co się dzieje z Weletiną. Nie możemy w tej chwili opuścić naszych panów. – warknął Wezen.
- Wy macie swych opiekunów, ale ja nie. To może być dla mnie jedyna szansa.- podniosłam do góry pysk.
- Jeżeli Erena nie wyruszy w tej chwili by odnaleźć nowego wybrańca, może być nie za ciekawie. – odezwał się do tej chwili milczący Mard. Ucieszyłam się z tego, że przynajmniej on mnie popierał, dla Wezena liczyły się tylko te jego obowiązki. W chwili, gdy jego pan Raven stał się Wielkim Jeźdźcem i objął piecze nad całym krajem pożarła go jego własna pycha. Nie okazywał uczuć, prawo i obowiązki stanęły na pierwszym miejscu.
- NIE!!! – ryknął z taką siłą, ze ziemia lekko zadrżała. Spuściłam łeb, obydwaj byli ode mnie więksi, obydwaj silniejsi, cóż u smoków tak było: smoczyca mała i słaba. Przysunęłam się bliżej do skalnej ściany. – Nigdzie nie polecisz! – Wezen zaczął zbliżać się do mnie powoli. Pomimo małej ilości miejsca rozłożyłam skrzydła i spróbowałam się wzbić w powietrze. W chwili, gdy już mi się to udało, bursztynowy złapał mnie za szyję i przygwoździł do ziemi. Swoimi kłami przebił delikatne łuski w tym miejscu, czułam ból. Próbowałam się jakoś wyrwać. Atakowałam ogonem i starałam się łapami jakoś go odepchnąć od siebie, ale nadaremno.
~ Puść ~ wyszeptałam w myślach do Wezena. A potem szarpnęłam się by wzmocnić falę bólu dochodzącą z szyi.
~ Nie ruszaj się. ~ Usłyszałam głos Marda. Po chwili poczułam jak bursztynowy mnie puszcza, abym potem mogła usłyszeć odgłosy walki toczącej się nieopodal mnie. Bez wahania podniosłam się i z trudem wzbiłam w powietrze. Bolało mnie prawe skrzydło, zbyt mocno, dalsze z niego korzystanie było niemożliwe. Wylądowałam niezdarnie u podnóża skał omal nie uderzając w drzewo.
~ Wezen coś zrobił mi ze skrzydłem. ~ Oznajmiłam czarnego smoka.
~ Zmień postać i uciekaj, wytropię cię, moja przyjaciółko. ~ odpowiedział natychmiast.



***



- Jak to odleciała? – spytałem nie wierząc w słowa mego przyjaciela. – Jako jej dowódca powinieneś nad nią zapanować. Jaki był jej powód „ucieczki”? – oburzony cała sytuacją zmierzyłem bursztynowego smoka groźnym spojrzeniem.
- Ona postanowiła odejść, chciałem ją zatrzymać, ale nie dałem rady. Mard mi w tym przeszkodził.– Odpowiedział dość szybko, a głos w pewnym momencie się mu załamał. Zmarszczyłem brwi.
- To do niej niepodobne...
***
Wtopiony w tłum przybyłych ludzi do zamku powoli zbliżałem się do Sali Tronowej. Specjalnie dla tej niezwykłej okazji otworzono bramy pałacu. Król miał publicznie ogłosić swoje zaręczyny z przyszłą królową. Powoli przepychałem się przez tłum, aby znaleźć się jak najbliżej tronu. Bałem się, jeżeli mnie poznają jestem ukatrupiony. Dowiedzą się, że Raven ma ich stale pod kontrolą, a być może nawet wszystko się wyda, nasze plany… Jednak to mnie on wybrał i to moje zadanie. Musze podołać, muszę tylko śledzić Yene i władce Weletiny. Bo przyszła królowa to na pewno ona, morderczyni, ta której nie zapomnę do końca życia.
- Gdzie się pan pcha!!! – W tej chwili rosła kobieta, „sporych” rozmiarów pchnęła mnie na tłum. Z niewiarygodnie wielką siłą wylądowałem na innych…
- Co pan robi?!- krzyki oburzonego ludu zaczęły rozbrzmiewać po całej sali.
- Ja niechcący… - Chciałem się jakoś wytłumaczyć, ale nie dałem rady przekrzyczeć zbulwersowanego tłumu. Wszyscy skupili na mnie swoją uwagę.
- Winowajcę całej zaistniałej sytuacji proszę sprowadzić do mnie! – Głos władcy spowodował natychmiastowe uciszenie się wzburzonego tłumu. Zostałem zaprowadzony przed oblicze króla. Nie zorientowałem się nawet, a strażnicy stali już przy mnie, mierząc we mnie swą bronią. – Takich jak ty skracamy o głowę. – oznajmił władca stojąc obok swej białowłosej ukochanej. Patrzyli na mnie z pogardą, a ona… Yena, wiedziałem!!! Ta szelma uśmiechnęła się triumfalnie i uczepiła się ramienia swego „narzeczonego”. Miałem ochotę uwolnić się za pomocą magii, jednak nie mogłem sobie na to pozwolić. Yena również była magiem i mogłoby dojść do niechcianej walki. Nie byłem jeszcze gotowy, aby się z nią zmierzyć. Czary obronne, które rzuciła na ten zamek były potężne. Czułem je i to doskonale.
- Wiecie co macie zrobić. – powiedział z triumfem król, chyba mnie nie poznał, chodź przecież tyle razy widywaliśmy się na różnych bankietach.
- Skarbie, a mogę go sobie wziąć do laboratorium? – spytała z nikłym uśmiechem białowłosa czarownica.
- Dla ciebie wszystko. – powiedział Warim i porwał ją w swoje objęcia. Wolałem umrzeć niż trafić do tej wiedźmy. I w co się wpakowałeś drogi Bernie. Słabo to widzę, abym się wydostał, no może, że ta idiotka znowu zostawi mi otwarte okno.
- No kochaniutki słodkich snów…-Zamroczyło mnie, po chwili padłem uderzając głową o kamienną posadzkę...



piątek, 8 maja 2015

Rozdział 4/ Szalony Król

Rozdział 4
Tajemniczy sojusznik

     Otworzyłam drzwi,  progu stała kobieta w mniej więcej w moim wieku. Jej długie białe włosy lśniły w promieniach słońca wpadających do chatki przez uchylone drzwi. Czerwone oczy lśniły niepohamowanym życiem na tle bladej skóry. Były one podkreślone węglem, w takich ozdobach gustowały przeważnie bogate panny. Wydawała mi się dziwnie znajoma.  Elakonka uśmiechnęła się serdecznie.
- Media.- Już wiedziałam kto to jest, moja dawna przyjaciółka powróciła. Była cała i zdrowa…
    Jak dobrze pamiętam tamten dzień. Yena przekroczyła próg tego domu, ubrana we wspaniałą długą suknie o bogatym kroju. Wyciągnęła w mą stronę rękę i odparła, że jeżeli z nią pójdę spełnią się  me wszystkie marzenia. Lecz teraz, gdy przychodzi co do czego nie czuje najmniejszej satysfakcji. Bogactwo i przepych szybko mi się znużyły, przyjaciółka ma się zmieniała. Nie była już pełna miłości i dobroci, teraz emanowała pychą i złudną dumą, była podstępna jak wąż. Wszędzie musiała wprowadzać rozpacz i strach. Pragneła bogactwa… chciała być w niekończącym się centrum uwagi. Miała wielu kochanków, jak i wrogów.
   Bez zgody ojca uciekłam z biedy w jakiej żyłam. Całe te cztery lata poświęciłam na ciężkiej nauce. Nauka pisania, czytania i innych przedmiotów szybko została zakończona, abym mogła zacząć opanowywać sztukę walki. Yena, moja pani… strasznie na to naciskała. Od niedawna zafascynowała się truciznami, we dwie zaczęłyśmy poznawać tajemnice trujących substancji, ja i zabójcze właściwości danych roślin. Nie widziałam w tym najmniejszej przyjemności, gdyż to wszystko było przesiąknięte jakimś złem. Nie widziałam również uciechy na testowaniu nowych trucizn na ludziach.
- Media? Słuchasz mnie?- głos Yeny, wyrwał mnie zamyślań. Przeprosiłam za nieuwagę i powróciłam do przerwanej pracy. Starannie dobierałam składniki do kolejnej trucizny. Musiałam podać dokładnie wyważyć składnik, tak jak chciała moja pani. Pamiętam jak na pamięć kazała mi się uczyć każdej rośliny i przepisu na zabójczy napój jaki można z niej przyrządzić.
-Powinnaś być mi wdzięczna, że cię przygarnęłam i wyciągnęłam z tej nędzy. Teraz byłabyś matką czwórki bachorów i gotowała obiadki dla męża pijaka.- warknęła- Jak już mówiłam na  wesele muszę mieć białą suknię. Jak myślisz jaka powinna być?- spytała.
- Jak najdroższa. – Yena zadowolona z mojej odpowiedzi zamierzała wyjść z laboratorium.
- Ty wiesz co mnie zadowala. Wezwij tamtego krawca, ma dużo pracy. – uśmiechnęła się triumfalnie i wybiegła z pomieszczenia śmiejąc się donośnie. Wzięłam do ręki jabłko i przekroiłam je. Ziarna owocu wrzuciłam do kociołka.
- Tak wiem. – szepnęłam i powróciłam przerwanej pracy. Po policzku spłynęła mi jedna mała, nic nieznacząca łza…

***
    Z niechęcią udałem się do Gerwisa, aby przekazać mu polecenie wydane przez Ravena. Jeźdźca przesiadywał o tej porze na altanie. Elakon siedział na trawie wpatrując się w mały strumyczek przepływający nieopodal niego.
- Rusz tą dupę, masz zadanie do wykonania!- krzyknąłem. Gerwis otworzył oczy, ich fioletowy kolor mnie lekko zaskoczył. Nigdy jeszcze takich nie miał. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szyderczo.
- Moc smoka na  mnie działa. – mruknął i wstał z wygodnej pozycji. Jego białe włosy upięte były w  kitkę, a niesforne długie pasma opadały mu na twarz. Ten koleś miał swój „urok”, szalony, a jednocześnie poważny. – Więc co to za zadanko tłuścioszku? – spytał z błyskiem w oku.
- Ej wcale nie jestem gruby! – Udało mu się mnie wyprowadzić z równowagi.
- Kiedy ty się nauczysz. Jesteś pulpecikiem, słodkim czekoladowym ciasteczkiem. Okrągłym, pulchnym…- Przerwałem mu jednym sprawnym zaklęciem, trafiłem go prosto w prawe ramie, na którym zaczęła się malować długa czerwona linia. Gerwis spojrzał na cios, przeze mnie zadany.
- Zobaczymy teraz kochasiu, czy wyszedłeś z formy.- oznajmił wyciągając metalowy kij z specjalnej oprawy znajdującej się na plecach. Po chwili rozłożył go, a my oczom ukazała się jego słynna włócznia Neridus. Piękna, broń wykuta w starych kopalniach miasta Tabito. Zamarłem w bezruchu uważnie przyglądając się każdemu jego ruchu. Nie czekając już na jego reakcję zacząłem strzelać w niego pociskami, jednak ten je sprawnie omijał. Był zwinny i szybki, to musiałem z wielką niechęcia mu przyznać. Może by tak podejść do niego z rozumem? Bez dalszego zastanawiania się wyczarowałem dym dookoła, wszystko się rozmyło. Nie widział mnie, teraz kolejny czar pozwalający mi dostrzec go w tym dymie. Nigdzie jednak go nie widziałem.
- Akuku…- Poczułem jak do mojej szyi przyciskane jest ostrze dobrze znanej mi włóczni. Cały dym po chwili znikł…
- Pokonałeś mnie. – odparłem.
- No widzisz, co za zadanie mi przydzielił nasz drogi Raven? – spytał odstawiając broń od mej szyi.
- Masz…

***

     Czemu Yena kazała mi zająć się tym czarem, kompletnie mnie wykańczał. Musiałam, go utrzymywać go całe dnie i noce. Przecież sama posiadała większą moc. No ale przecież, od czego ma mnie… Westchnęłam i spojrzałam na fiolkę trzymaną w ręku. Miał dodać mi ponoć siły i energii. Nie zamierzałam tego pić, te dziwne eliksiry były jak trucizna, magiczne wzmacnianie się, również nie jest najzdrowsze. Powoli wyniszczały organizm właściciela i sprawiały, że się od nich uzależniał. Wzdrygnęłam się na samą myśl o spożyciu tego świństwa. Przynajmniej Yenie się powodziło. Miała się połączyć z królem Weletiny. Jeszcze go nie poznałam, ale wydawał się być człowiekiem o surowym i egoistycznym podejściu do życia. Chodź to co robił wydawało mi się chore. Pustki w mieście były olbrzymie, wszyscy  siedzieli zamknięci w swych domach. Jego syn uciekł,  córka i żona próbowały obalić jego władzę, dlatego połowa szlachty umarła- została otruta, tylko król przeżył. Weszłam do swojej komnaty, nareszcie sama… bez natrętnych nauczycieli, służby. Bez Yeny.

***

     Spojrzałem  jego gadzie ślepia. Tak, nie był zbyt zadowolony z mojej wypowiedzi.
- Przepraszam. Masz całkowitą rację przyjacielu, nie powinienem wspominać tamtych czasów. To co się stało już się nieodstanie. – Opary dymu wydobyły się z nozdrzy bestii. Smok podniósł łeb, a bursztynowe łuski zalśniły w promieniach słońca. Byłem z niego dumny, wyrósł na wspaniałego gada, potężnego jak i mądrego. Nigdy nie potrafiłem tak jak on opanować swoich emocji, ja buchałem ogniem, gdy byłem zgniewany, a on tylko patrzył swoimi ślepiami przenikliwie i nic nie mówił.
- Ravenie, twoja siostra zamierza cię odwiedzić. Jeżeli się zgodzisz. – powiedział smok.
- Nie mam czasu na gości, szykuje się wojna, musze przygotować nasz kraj do sprawnej obrony. – mruknąłem.
- Sam przyznasz, przyda ci się trochę odpoczynku…
- No, nie wiem. – Bestia wypuściła na mnie kłęby dymu, zatkałem nos.
- Oddech to ty masz. – oznajmiłem marszcząc brwi i odsunąłem się od zwierzęcia.
- Uważaj maluszku, bo takich jak ty zjadam na deser. – zażartował i wyleciał z wielkiej komnaty. Usłyszałem pukanie do drzwi, poszedłem otworzyć. Był to Gerwis…
- Jest tu gdzieś mój czarny smok? – spytał próbując wepchnąć się do środka.

- Nie. – warknąłem i starałem się go powstrzymać od wstąpienia do moich włości, wiedziałem, że jak mu się to uda będę miał przechlapane… pacnąłem go pięścią w ten biały łeb. 

niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 3
Dalsze rządy Warima

     Weletina, westchnąłem z zadowolenia. Kolejna ładna sumka pieniędzy wpadła do mojego skarbca. Mnie to radowało, a moich poddanych powinno satysfakcjonować. Przecież działają na rzecz państwa. Podwojenie podatków to nie taki zły pomysł, gdybym wpadł na to wcześniej… No, ale wcześniej nie byłem sobą. Złośliwy uśmieszek przyozdobił mą twarz na samą myśl od wyswobodzenia się od tej starej wiedźmy... Handel ludźmi to też dobry pomysł, w końcu szykuje kraj na małe zmiany. Szczególnie dotyczące wiary… Nie mogę się zgodzić na jedno małżeństwo, wiele to już co innego. Większe prawa dla mężczyzn, a dla kobiet mniejsze, zależy jeszcze jakich.
   Szkolone wojskao niewolników? Brzmi nieźle od dziecka im się wpoi wierność panom i będzie to dobrze funkcjonowało, inne kraje posiadają swoje niewolnicze armie, czy musze być gorszy? I na pewno będzie lepsza niż ta stara. Mniej kosztowna. Jeszcze została mi jedna sprawa do przewertowania. A konkretnie ostatni świadek całego zajścia w Sali. Ostatni szlachcic, na jego miejsce mianuje się jakiś chłopów, a oni będą na tyle głupi, aby bronić mej osoby.  Może płatny zabójca? 
- Pnie Gildia Czarnej Lilii przyjęła pańskie warunki.- No tak pamiętam: legalna kradzież, ale dla mnie pięćdziesiąt procent zysku. Dozwolone eksperymentowanie na ludziach, także należy do dozwolonych. Świat staje się piękny…
- Dobrze. Przyprowadź mego najstarszego syna!- ryknąłem zbulwersowany. Kopnąłem jednego ze sług w pobliżu mnie. – Ciekawe ile mi zajmie mianowanie cię na niewolnika? – wysyczałem kucając przy nim. Wystraszony zaczął błagać mnie o łaskę. Dobrze będę litościwy.
- Panowie zróbcie z niego robaczka. – mruknąłem do jednego ze strażników. Obydwaj spojrzeli na siebie z drwiącymi uśmieszkami. I wyprowadzili byłego pomywacza z Sali Tronowej.
Z niecierpliwością czekałem na przybycie mego najstarszego syna. Chłopcem już nie był, mogłem go potraktować już jak mężczyznę! Po chwili wielkie podwójne drzwi się otworzyły i stanęła w nich oczekiwana przeze mnie osoba. Młodzieniec przypominał mi bardziej moją byłą żonę, wielkie piwne oczy i lśniące brązowe włosy uplecione w długi warkocz. Wyglądał jak wojownik ze wschodu… Nie dostrzegałem jednak w jego oczach błysku, którego tak nadaremnie przez kilka lat próbowałem w nim obudzić. Chłopak zawsze patrzył pogodnie na świat. Gówniany wrażliwiec!
- Ojcze jak mogłeś ?! Kochała cię !!! – wykrzyczał zbliżając się do mnie. Jego wzrok przepełniony był rozpaczą.
~ Teraz zaproponuj mu to, a jeśli się nie zgodzi… pozwól mu cierpieć! ~ Głos białowłosej rozbrzmiał w mojej głowie.
- Jesteś silny i młody, przydałby…
- Nie. – Spojrzałem na niego ze złośliwym uśmieszkiem. Pierwszy raz mi odmówił. – Dlaczego to zrobiłeś?- wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Ich łby zawisły na palach! Twój także znajdzie tam miejsce jeśli się przede mną nie ukorzysz.- prychnąłem i usiadłem na drewnianym tronie.
- Gdzie jest Rel? – Sięgnąłem bez słowa worek leżący nieopodal i rzuciłem mu go pod nogi. Syn spojrzał n a mnie i schylił się po niego. Gdy drżącymi rękoma otwierał go zamarł trzymając w dłoni pukiel włosów. Wyciągnął całość…
- To było jeszcze dziecko. – wskazał na głowę pięcioletniego chłopca, malował się na niej strach. Odłożył szczątki zwłok na ziemię. Zmierzył mnie nienawistnym spojrzeniem… Tak, nie myślałem, że doczekam się tej pięknej chwili. – Co się z tobą stało?
- Przejrzałem na oczy. Słaby i dobry król umarł. Nie mogłem dalej tak żyć, czas zmienić soje życie. Czas się rozwijać. Miłość i braterstwo… durne słowa słabego Boga! Mararg  daje mi siłę. Czas przyjąć nowe bóstwo. Czas się zmienić. – po tych słowach wstałem i wyszedłem do swych prywatnych komnat.

***

-Panie, to znaczy… Ravenie król będzie się żenił. Nasza białowłosa "przyjaciółka" zaczeła działać – oznajmiłem. – Król ściął głowę swojemu najmłodszemu synowi, zaś starszy uciekł i ponoć zmierza do nas. – kontynuowałem.
- Dobrze kombinuje, jego zmiany przychodzą zbyt szybko. Zaufanie i wierność zamienia na strach i grozę. Wieśniacy boją się zbuntować. Lada moment może nas zaatakować. – powiedział bez skazy wrogości na twarzy, a potem zamilkł by poddać się rozważaniom. – Jak książę Weletiny przybędzie, a na pewno tak się stanie musimy z nim odbyć poważną rozmowę. Wyślij Gerwisa po tego chłopaka, przyda nam się żywy. Przysięgałem ochronę rodziny królewskiej, każdego sprzymierzonego mi kraju. Ruszaj przyjacielu!- wydał mi prosty i jasny rozkaz. Muszę jakoś wtopić się w towarzystwo mego wroga, aby na bieżąco wiedzieć co się dzieje i jakie plany ma wobec nas Warim.
Ale wpierw musiałem się przygotować. Udałem się do swojej komnaty. Gdy stanąłem w progu mym oczom ukazało się niebieskie światło. Co oznaczało, że mój kostur zyskał nowe zdolności. Pracowałem nad nim całą noc z powodzeniem. Spojrzałem na kominek. Wisiał nad nim wielki obraz Zarijii, wielkiej wysłanniczki Boga. Hymm… to ona rozgłosiła nową wiarę… Sługa Jedynego. Nie wierzyłem za bardzo w te słowa. Istniał dla mnie ktoś tam, ale raczej nie ingerował w moje życie. Westchnąłem, nawet nie wiem co robi tu ten obraz, ale niech już zostanie. powiadali, że zostałem widzącym, bo Pan tak chciał, ale... przecież nie ma to żadnych dowodów.